Ludzie są trochę jak taśma klejąca.
Przylepiają się do rzeczy, które są gdzieś blisko i przywiązują się do nich w kompletnie irracjonalny sposób. Noszą je, dbają o nie, podziwiają i obdarowują gorącą, płomienną miłością, która - nie ukrywajmy - raczej nie będzie odwzajemniona, chyba, że nagle nastąpi jakaś rewolucja w nauce i telefony poczują miętę do swoich właścicieli.
W każdym razie: nie da się ukryć, że większość z nas po prostu przypomina chodzące rolki taśmy, przyklejające swoje ulubione gadżety do powierzchni. I pośród wszystkich tych taśm, ja jestem chyba klejem super-glue, bo jak Boga kocham, przywiązuję się do każdej małej rzeczy, którą mam na własność.
Czyli, ogólnie mówiąc, mam przekichane.
Przywiązałam się tak do laptopa, który jakiś miesiąc temu z radością huknął o podłogę, spadając ze stołu razem z rozpędzonym kotem. Bolało. Szukanie zastępcy było jeszcze gorsze - bo przecież żaden nie dorówna tamtemu! Tamten był specjalny- był mój.
Moja znajoma przywiązuje się do kubków - pije tylko ze swojego i koniec. W każdym domu, do którego przychodzi, wybiera sobie "swój" kubek i traktuje go jak własny.
Patryk z kolei tak się przywiązał do swoich kapci, że nawet gdy się rozwaliły totalnie, dalej je nosił. Wyobrażacie to sobie? Bez twardej podeszwy, dwa flaki z papieru. Potem skleił je grubą, czarną taśmą klejącą. Śmiałam się z niego niesamowicie, bo częściej mu spadały niż je aktualnie nosił.... i dał sobie spokój dopiero wtedy, gdy jeden kapeć rozerwał się na pół i już nawet nie było co sklejać.
Zresztą - nawet mój kot ma ulubioną zabawkę - białą, okrągłą mysz, którą ciągle przenosi w pysku z pokoju do pokoju. I którą ratuje, gdy się przestraszy - autentycznie w panice bierze ją szybko w zęby i sprintem ucieka do innego pokoju.
Przylepiają się do rzeczy, które są gdzieś blisko i przywiązują się do nich w kompletnie irracjonalny sposób. Noszą je, dbają o nie, podziwiają i obdarowują gorącą, płomienną miłością, która - nie ukrywajmy - raczej nie będzie odwzajemniona, chyba, że nagle nastąpi jakaś rewolucja w nauce i telefony poczują miętę do swoich właścicieli.
W każdym razie: nie da się ukryć, że większość z nas po prostu przypomina chodzące rolki taśmy, przyklejające swoje ulubione gadżety do powierzchni. I pośród wszystkich tych taśm, ja jestem chyba klejem super-glue, bo jak Boga kocham, przywiązuję się do każdej małej rzeczy, którą mam na własność.
Czyli, ogólnie mówiąc, mam przekichane.
ZOSTAW, TO MOJE
To zabawne, jak człowiek może przywiązać się do zwykłych gadżetów, bez których przecież można żyć. Jak bardzo otoczenie może być dla ciebie ważne i istotne. Z jednej strony śmieszy mnie fakt, że konkretny telefon, gitara albo samochód jest czymś szczególnym, z drugiej - to chyba trochę jakiś sposób tworzenia własnego terytorium. Mogę być w obcym domu, dostać pusty pokój i czuć się swobodnie, jeśli jestem otoczona swoimi rzeczami.Przywiązałam się tak do laptopa, który jakiś miesiąc temu z radością huknął o podłogę, spadając ze stołu razem z rozpędzonym kotem. Bolało. Szukanie zastępcy było jeszcze gorsze - bo przecież żaden nie dorówna tamtemu! Tamten był specjalny- był mój.
Moja znajoma przywiązuje się do kubków - pije tylko ze swojego i koniec. W każdym domu, do którego przychodzi, wybiera sobie "swój" kubek i traktuje go jak własny.
Patryk z kolei tak się przywiązał do swoich kapci, że nawet gdy się rozwaliły totalnie, dalej je nosił. Wyobrażacie to sobie? Bez twardej podeszwy, dwa flaki z papieru. Potem skleił je grubą, czarną taśmą klejącą. Śmiałam się z niego niesamowicie, bo częściej mu spadały niż je aktualnie nosił.... i dał sobie spokój dopiero wtedy, gdy jeden kapeć rozerwał się na pół i już nawet nie było co sklejać.
Zresztą - nawet mój kot ma ulubioną zabawkę - białą, okrągłą mysz, którą ciągle przenosi w pysku z pokoju do pokoju. I którą ratuje, gdy się przestraszy - autentycznie w panice bierze ją szybko w zęby i sprintem ucieka do innego pokoju.
MAŁE RZECZY MAJĄ ZNACZENIE
Nie umiem tego nazwać, ale wiem, że nie jestem w tym jedyna. To ten stan, w którym uważasz, że twoje gadżety to coś, co całkowicie wystarczy ci to do osiągnięcia pełni szczęścia i komfortu. Mój pakiet wprowadzający mnie w dobry humor był bardzo prosty: duży kubek, laptop Vaio i mój telefon, Nokia Lumia. Bez tych rzeczy czułam się jak bez ręki.
I teraz właśnie mam wrażenie, że oderwano mi całe ramię.
Bo widzicie, kiedy coś się rozwala, to rozwala się całkowicie. Przez ostatnie trzydzieści dni jestem chodzącym pechem - najpierw spadł mi laptop, potem dotknęło mnie coś bardzo przykrego, a dwa dni temu piwo w mojej torebce stwierdziło, że się otworzy i zrobi mi mały mini-zbiornik piwny, unosząc na swoich falach portfel, drobne rzeczy i mój telefon.
Ogólnie rzecz biorąc, moje gadżety miały niezłą imprezę. Tak niezłą, że Lumia do tej pory nie odzyskała przytomności i nie sądzę, żeby to się kiedykolwiek stało. Zalała się, szalona, aż za bardzo.
I kiedy teraz użeram się ze starym, pożyczonym telefonem, coś do mnie dotarło.
Że te wszystkie rzeczy, które posiadasz, mają znaczenie. Że może to i śmieszne, że przylepiasz się jak super-glue do swoich gadżetów, ale jest w nich coś, co sprawia, że są lepsze od wszystkich innych, nawet nowszych. Są twoje.
Dla ciebie ważne jest to, że znasz ich obsługę na pamięć, wiesz, jak poukładać kafelki, żeby ci się podobało, zdajesz sobie sprawę, czego lepiej nie robić, bo jeszcze się zawiesi, albo w którym folderze schowałeś to kompromitujące zdjęcie, którego nie chcesz pokazywać znajomym.
I żadne zastępstwa, nawet najnowsze, nie mogą się z tym równać.
TYLKO CIEBIE CHCĘ
Mi został już tylko kubek. Pisząc to, patrzę, czy na pewno jeszcze stoi na biurku - bo nie zdziwię się, jak zaraz wbiegnie mi tu cudem Nitka i strąci go na ziemię. Człowiek pech ze mnie.
Dobrze, że przynajmniej znalazłam godnego zastępcę laptopa, który powoli osiąga status mój.
I myślę sobie, że to trochę jak z zabawkami w dzieciństwie - każdy miał swoje ulubione, którymi kochał się bawić. Wiecie - jedne z tych, które się wybierało zawsze i wszędzie. Przy każdej zabawie. Te, o które kłóciłaś się z koleżankami, gdy do ciebie przychodziły.
- Ale ty zawsze wybierasz tą Barbie! - jęczały.
- No i dobra. Bo jest moja - odpowiadałaś, przyciskając ją do piersi.
Moje. I tyle.