Quantcast
Channel: Marta Pisze
Viewing all 191 articles
Browse latest View live

Jak być sierotą życiową? Praktyczny poradnik.

$
0
0

Czy masz już dosyć nudnych ludzi z internetu, którzy próbują przekonać cię do tego, że da się bez wielkiego nakładu sił być produktywnym, dobrze wyglądającym fit człowiekiem z sukcesami? Czy znasz to uczucie, kiedy ze znużoną miną i głową opartą o rękę przewijasz kolejne motywujące artykuły? Czy nudzi cię już pięćdziesiąte czytanie o tym, że szczęście jest na wyciągnięcie ręki? Czy chce ci się śmiać, kiedy jakiś naiwny koleś ci mówi, że możesz coś zrobić ze swoim życiem (podczas gdy wiadomo, że nie zrobisz nic)? Gratulacje. Masz wspaniałe zadatki – wystarczy tylko, że przeczytasz ten poradnik, a będziesz doskonałą, idealną sierotą życiową. Powodzenia!

Wbrew pozorom, wcale nie jest tak prosto być sierotą życiową. Z każdej strony bowiem może cię niespodziewanie zaatakować jakiś chory aktywista, który z wielkim uśmiechem i kciukiem skierowanym w górę będzie próbował cię przekonać, że czas ruszyć się z kanapy, wziąć się z życiem za bary i zacząć być szczęśliwym. Za każdym rogiem wyskakuje przecież Chodakowska lub Lewandowska, zginając kolano, potrząsając kitką i wołając do ciebie – ty też możesz być szczupła, jak ja!

Przecież gdy tylko wchodzisz na internet, Google już wie, czego ostatniego szukałeś i twoim oczom ukazuje się strona jakiegoś life coacha czy innego trenera, który obiecuje, że można iść przez życie będąc zorganizowanym  i uśmiechniętym. I nawet, kiedy próbujesz w spokoju ponarzekać na to, że masz duży kredyt i nie masz z czego go spłacać, nie pomaga – zza winkla wpatruje się już w ciebie Michał Szafrański ze swoim blogiem i milionem sposobów na to, żeby twój portfel był pełen.

Życie sieroty jest cholernie ciężkie. Każdego dnia musisz się przecież zmagać z upierdliwymi, uśmiechniętymi ludźmi, którzy wstają o szóstej rano i wsuwają jakieś zdrowe healthy fit muesli.

I jak tu żyć?

Nie przejmuj się jednak, bo stracisz całe swoje siły i nie będziesz miał już ochoty na późniejsze marudzenie. Z tym poradnikiem w kilka minut znów odzyskasz swój życiowy brak energii i przestaniesz myśleć o tym, że tobie też się może udać. Przecież obydwoje wiemy, że tak nie można. Przecież życie jest okropne. I nic nie da się w nim zmienić.

JAK ZOSTAĆ SIEROTĄ ŻYCIOWĄ – PORADNIK W 5 KROKACH

NAUCZ SIĘ ZWALAĆ WINĘ NA INNYCH (NA PRZYKŁAD PAŃSTWO)

Spójrz w lustro. Co widzisz? Zmęczonego życiem człowieka, który nie lubi siebie, swojej pracy, swojego życia i faktu, że nigdy nie starcza mu do pierwszego. Kogo to wina? Oczywiście, że przecież nie ciebie i twojego odbicia! Pamiętaj, że za twoją sytuację odpowiedzialni są (kolejność przypadkowa, bo wszyscy po równo niszczą twoje życie):

1. Państwo ogólnie, bo gdybyś mieszkał w jakiś Stanach, Wielkiej Brytanii czy Niemczech, to byłbyś bogaty, chodził na randki z Angeliną Jolie, robił wielkie zakupy w marketach i cieszył się życiem. A tak to mieszkasz w tej głupiej Polsce, w którym tylko bieda piszczy, politycy okradają, a wszystko jest drogie i beznadziejne. A, no i ludzie głupi.

2. Rząd, bo kradną twoje ciężko zarobione pieniądze, nic nie robią, siedzą całymi dniami w sejmie i kłócą się o pierdoły. Zajęliby się drogą w twoim mieście, a nie jakimiś spotkaniami z Obamą. Obama – srama. Przecież wiadomo, że będzie wojna i wtedy nam nie pomoże.

3. Prezydenta, bo przecież wygrał nie ten, co chciałeś. A jak wygrał ten co chciałeś, to za kilka miesięcy też go nie będziesz lubił. Nie zasługuje na twoją sympatię. Przecież kradnie, tak jak cała reszta z Wiejskiej. Wyobraź sobie: dostaje pieniądze za swoją pracę! Czy to nie zabawne?

4. Media, bo lansują modne twarze, którze zarabiają tylko za to, że po prostu są. Albo że chodzą z kimś, kto jest znany. A przecież to takie niesprawiedliwe, bo dostają pieniądze ZA NIC. To prawie tak, jakby zabrali tą kasę TOBIE, bo przecież ty nie masz, a oni mają. Czy im nie wstyd?

5. Studia, bo przecież nie dały ci posady szefa w wielkiej firmie i nie załatwiły ci błyskotliwej kariery. Zmarnowałeś pięć lat, wychodzisz z uczelni, a tu żadnego pracodawcy na kolanach błagającego o to, byś pracował w jego przedsiębiorstwie? Żenada.

Pamiętaj – im szybciej nauczyć się zwalać winę na wszystkich dookoła, tym lepiej będziesz się czuł. Po co masz się zamartwiać brakiem pracy, złą posadą, małą ilością pieniędzy, czy figurą, która cię nie zadowala, skoro to nie jest twoja wina? Nic na to nie mogłeś poradzić. Nie możesz się obwiniać o to, że kraj, celebryci i nawet prezydent są przeciwko tobie. Przecież ubogiemu wiatr w oczy kole czy coś tam. Okej, a teraz już przestań o tym myśleć, bo znów się rozczulisz i będziesz płakać nad swoim losem. A przecież to wszystko NIE TWOJA WINA!

PAMIĘTAJ, ŻE WSZYSTKO CI SIĘ NALEŻY.

Kiedy ludzie od siebie zbyt wiele wymagają, zaraz umierają na jakieś zawały, raki i innego tego typu nieprzyjemne sprawy. Po co ci to? Czy nie lepiej uważać, że ci się coś od życia przecież należy? No sorry, ale jesteś młody, wykształcony (albo i nie), dopiero startujesz w dorosłe życie…. świat powinien coć dać od siebie, nie? Naiwniacy nie umieją prosić o swoje. Ty nie prosisz i nie dziękujesz, bo przecież zasłużyłeś.

1. Pamiętaj, że państwo powinno dać ci mieszkanie albo dodatkowe pieniądze, bo przecież zaszczyciłeś kraj tym, że się tu urodziłeś. Powinny być jakieś dopłaty do mieszkań, a najlepiej, gdyby państwo wzięło kredyt na ciebie. Co to dla takiej Polski 300 tysięcy na mieszkanie? No, 400, bo marzysz o tarasie i wielkim ogrodzie.

2. Nigdy nie zapominaj, że rodzice muszą ci płacić kasę, dopóki sam nie masz jej za dużo albo dopóki nie będziesz miał zadowalającej pensji. Przecież cię urodzili, nie? Wiedzieli, na co się pisali, decydując się na dzieciaka. Zreszta, co by mieli zrobić z tymi pieniędzmi? No przecież nie będą wydawać na siebie….

3. Proś o różne pierdoły znajomych i przyjaciół. To przecież nie jest chyba wielka sprawa, jeśli koleżanka napisze ci wypracowanie, kolega podzieli się obiadem, a przyjaciółka popilnuje kota. Masz znajomego fotografa? Niech ci zrobi fotki, dla niego to sekunda. Na pewno nie ma nic innego do roboty, a deklaruje się, że to jego pasja…. niech robi. Przecież nie prosisz o to codziennie – masz swój honor. Raz na dwa dni wystarczy.

PRÓBUJ W KÓŁKO TEGO SAMEGO, NAWET, JEŚLI SIĘ NIE UDAJE

… i dziw się, że nie wychodzi. Każdy głupi przecież wie, że skoro próbujesz coś robić milion razy, to za milion pierwszym wyjdzie. Niech ci tylko nie przychodzi do głowy próbować czegoś innego albo, broń Boże, zastanawiać się, co możesz zmienić, żeby ulepszyć to, co robisz. Po prostu bądź cierpliwy. Spokojny. W końcu przecież się uda. Wystarczy tylko powtarzać to do upadłego. Bo kto powiedział, że nie można zmieścić kota w pudełku po zapałkach?No właśnie.

NIE MYŚL O SWOJEJ PRZYSZŁOŚCI

person-holiday-vacation-bikini-large

Bo po co się stresować? Zresztą, jaka to może być przyszłość, skoro kraj do kitu, praca okropna, kredyt coraz większy, a małżeństwo bez seksu i bukietów na rocznicę. Podejmuj wszystkie decyzje spontanicznie i kompletnie nie przejmuj się tym, co będzie dalej. Uważaj tylko na niektórych „pozytywnych” (FUJ!) ludzi – niektórzy mówią, że warto się starać robić coś więcej, żeby potem, na przykład, mieć doświadczenie. A na cholerę? Przecież się doświadczysz, jak już będziesz potrzebował pracy. Nie ma musu, by za bardzo wybiegać myślami do przodu. Luuuz. Masz dopiero 35 lat. Możesz jeszcze mieszkać u mamy z pieć (bo po czterdziestce to już siara).

CZEKAJ NA CUD

A teraz usiądź sobie wygodnie i poczekaj, aż wreszcie coś w twoim życiu będzie miało szansę się zmienić. Może wybuchnie wojna, spadnie kometa ze złotem, albo pies w ogródku wykopie ci skarb, który potem sprzedaż jakiemuś podejrzanemu typowi na allegro? Tylko pamiętaj: czekaj uważnie. Nie chcesz przecież tego przegapić. Być może gdzieś tam istnieje spadająca gwiazda spełniająca życzenia i wygrana w totka i czeka na odpowiedni moment, w którym wkroczy do twojego życia. Dlatego nie możesz rozpraszać się niczym innym, na przykład robieniem czegoś dodatkowo. Po co? Tylko się zmęczysz.

Widzisz? Bycie sierotą życiową wcale nie jest aż tak trudne, jak myślałeś. Ten poradnik kompletnie wystarczy, by żyć wiecznie na kredycie, ciągle brać pieniądze od rodziców, kisić się w pracy, której nienawidzisz, nie spełniać marzeń, nie mieć pasji i żyć u boku kogoś, kogo nawet nie kochasz.

Bo przecież to, jak wygląda twoje życie, to nigdy nie jest twoja wina. To wina wszystkich innych!


6 najlepszych filmów dla kobiet

$
0
0

Mam tajemny sekret o którym, oczywiście, wiedzą wszyscy: kocham filmy dla kobiet. Uwielbiam siedzieć pod kocem z laptopem na kolanach i puścić sobie kolejny (czasami bardzo sztampowy) film, który sprawi, że znów zacznę marzyć o pocałunkach w deszczu i randek na których leci soundtrack z popularnymi piosenkami.

Ja naprawdę lubię takie filmy. I właśnie dlatego mam swoją najlepszą, topową szóstkę. To pozycje, które po pierwsze, naprawdę polecam, a po drugie, oglądałam tyle razy, że połowę znam na pamięć.

Idealne na samotny wieczór z herbatą, kocem i czymś słodkim do chrupania.

PS Nie odpowiadam za potencjalne możliwe skrzywienie swoich wyobrażeń o miłości po obejrzeniu tych produkcji. Zresztą, możecie zerknąć jak mi filmy miłosne zniszczyły życie.

Kolejność przypadkowa.

JUNO

Gdybym była ważną osobą i mogła przydzielać ordery, nagrody i statuetki, ten film zgarnąłby wszystkie. Pierwszy raz obejrzałam go jak miałam 16 lat i od tamtej pory nie ma roku, bym nie obejrzała go ponownie. Serio. Kocham Juno.


Juno to film o dziewczynie o tym samym imieniu, która uczy się w liceum i to jest jedyna normalna rzecz, jaką można o niej powiedzieć. Juno jest specyficzna: ma swój humor, słucha alternatywnej muzyki i uwielbia oglądać horrory, w których ludziom wywalają flaki. Ach i byłabym zapomniała – zachodzi w ciażę. Cholera. Ze swoim przyjacielem. Cholera x2. Nie zamierza jednak zatrzymać dziecka i szuka dla niego rodziców, a gdy w końcu ich znajduje, wszystko się komplikuje i… więcej nie mogę zdradzić, bo to trzeba po prostu obejrzeć. Najlepszy. Film. Na. Świecie.

GWIAZD NASZYCH WINA

Przyznam się szczerze, chociaż wiem, że ludzie mnie zbiczują. Nie czytałam książki – jeszcze! Ale po filmie totalnie mam zamiar.

Przy tym filmie zaopatrzcie się w chusteczki, bo będziecie płakać bardziej, niż na Królu Lwie w momencie, kiedy ginie tata Simby. Serio.

„Gwiazd naszych wina” to opowieść o nastoletnich przyjaciół, których połączyło coś nietypowego – rak. Główna bohaterka (Hazel) jest fanką pewnej książki, a jej największym marzeniem jest spotkanie jej autora. Oczywiście poza przyjaźnią rozwija się tu coś jeszcze, więc Gus próbuje jej pomóc spełnić ten cel i staje na głowie, żeby udało się pojechać do miasta, w którym żyje pisarz. A potem robi się smutno, i romantycznie, i znów smutno, i znów romantycznie.

PRETTY WOMAN

To jest klasyk, którego trzeba znać – powiedziała Marta, który pierwszy raz Pretty Woman zobaczyła rok temu. :)

W każdym razie: to jest współczesna wersja Kopciuszka, w której to Kopciuszek zamiast służącą, jest prostytutką, a książę nie jest księciem, tylko bogaczem. Ma być tylko panią na jedną noc, ale jak to bywa w filmach, wszystko obraca się do góry nogami i nagle okazuje się, że miłość jak z bajki chyba może być prawdziwa.

BRIDGET JONES

Mam teorię, że Bridget to tak naprawdę zlepek wszystkich cech kobiet połączonych w jedno. Niech pierwsza rzuci kamieniem ta, która:

  • nigdy nie mówiła, że zaczyna dietę od jutra, a potem wszystko trafiał szlag,
  • nie upiła się winem w samotności
  • nie śpiewała bardzo głośno swoich ulubionych piosenek,
  • nie zakochała się nie w tym facecie co trzeba,
  • nie powiedziała czegoś głupiego przy mężczyźnie, który jej się podoba,
  • nie wywróciła się na oczach innych,
  • nie robiła typowych, kobiecych głupot


To jest film, który puszczam w złe dni. Jakoś tak mi lepiej, kiedy widzę, że nie jestem ostatnią sierotą na tym świecie i że mogło być o wiele gorzej. ;)

SŁUŻĄCE

„Służące” to nietypowy film. O dziwo, nie jest o miłości.

Stany, lata 60. Ludzie o czarnym kolorze skórzy traktowani są gorzej niż gorzej. Czarnoskóre służące mają osobne toalety (bo to przecież obrzydliwe, żeby załatwiały się tam, gdzie wielmożni właściciele!), są upokarzane, źle traktowane i kiedy oglądasz ten film, masz ochotę wstać i przyłożyć „białym” za to, że są takimi wrednymi, chamskimi bulwami.

Ale potem dajesz sobie spokój, bo przychodzi …. … Jest początkującą dziennikarką, która została wychowana przez czarnoskórą nianię, którą bardzo kochała. Postanawia napisać książkę o kulisach pracy służących… i nagle robi się bałagan. Potężny.

Bo okazuje się, że czarnoskóre służące mszczą się w tajemnicy i robią to w niesamowicie zabawny sposób.

Love, Rosie

Jak dla mnie – to nie jest wesoły film. To film o ludziach, którzy ciągle się mijają, o pocałunku, do którego nie doszło (a gdyby doszło, to byłoby zupełnie inaczej!) i o tym, co by było „gdyby”.

To jest moja absolutnie topowa szóstka – filmy, które polecam wszystkim i przy każdej okazji z czystym sumieniem. Kocham je oglądać i przez ten wpis nabrałam ochoty na zakopanie się pod kocem i włączenie sobie któregoś z nich.

Jeśli macie jakieś warte polecenia filmy dla kobiet, to chętnie przygarnę.

Skończ już z tym sklepem dla biednych

$
0
0

Jeżeli uważasz, że sklep jest przeznaczony dla biednych tylko dlatego, że jest w nim tanio, to chyba jest coś z tobą nie tak.

Wśród niektórych ludzi urodziło się niezmiernie dziwne przekonanie, że zakupy w tanim dyskoncie to po pierwsze, wiocha, po drugie – domena osób biednych. Doprawdy, rzeczywiście – jak kupujesz chleb za sześć złotych to jest w porządku, ale jak już bierzesz ten za niecałą dwójkę, to na pewno na droższy cię nie stać. Boże, ale bzdura.

Jestem w stanie pojąć, że ktoś może nie chcieć kupować w tanim dyskoncie bo, na przykład, chce wspierać polską gospodarkę i wybierać same polskie produkty. Albo je bezglutenowo i wegańsko, a w takim sklepie nie ma jedzenia tego typu. Lub, po prostu, ma bardzo daleko i nie chce mu się tyle jechać. Naprawdę jestem w stanie to zrozumieć. To są logiczne powody. Ale argument, że ktoś tam nie kupuje, bo według jego standardów jest tam za tanio i chodzą tam tylko biedacy, to największy bełkot, jaki słyszałam. Dajcie spokój.

Po pierwsze: jak to – za TANIO? Jeżeli masz ten sam produkt, tej samej firmy, o tej samej gramaturze i w jednym sklepie ma on cenę trzech złotych, a w drugiej dziesięciu i kupujesz ten droższy, to trochę jesteś frajerem. No przepraszam, ale tego się nie da inaczej nazwać.

Po drugie, jeżeli uważasz, że bycie oszczędnym (a nie skąpym!) to wiocha, to do zobaczenia za kilkanaście lat, kiedy porównamy swoje wyciągi z konta. Na pewno będziemy mieć przy tym ubaw. Zwłaszcza ja.

Po trzecie – jeżeli serio segregujesz sobie ludzi na „biednych” i „bogatych” w zależności od tego, czy kupują w jakichś ekskluzywnych delikatesach czy zwykłym markecie, to naprawdę nie mam na to słów, bo sama mam gdzieś, jak ktoś wygląda i co robi , a ocenianie ludzi po zawartości portfela czy wyglądzie uważam za słabe. Po prostu.

TO NIE TWÓJ BIZNES

Jeśli nie chcesz – nie musisz robić zakupów w marketach. Możesz sobie chodzić do kawiarni z małą kawą za dwie dychy, przepłacać na zwykłym ryżu w niezwykłych, ekstra ekskluzywnych delikatesach albo w jakiś inny sposób wydawać swoje pieniądze. Twoja kasa, twoja sprawa. Ale serio, latając na prawo i lewo, oceniając innych i wrzeszcząc, że klienci marketów to biedacy, sam pokazujesz, że jesteś jednym z nich.

Tyle, że nie biedakiem finansowym, a umysłowym.

Kilka rzeczy, za które masz u mnie minusa

$
0
0

Zazwyczaj kocham ludzi. Naprawdę. Przysięgam. Uwielbiam poznawać nowe osoby, spotykać się z tymi, których już znam i spędzać razem czas. Ale są pewne zachowania, które sprawiają, że niebezpiecznie szybko rośnie mi ciśnienie.

I ktoś zaczyna mnie wkurzać.

Na pewno macie jakieś rzeczy, które was w innych ludziach irytują. Jedni nie lubią, jak ktoś obgryza przy nich paznokcie, inni nie mogą znieść jakiegoś zwrotu, a ja mam całą listę rzeczy, które sprawiają, że po pierwsze, podnosi mi się ciśnienie, a po drugie, zaczynam wychodzić na aspołeczną. I nic na to nie mogę poradzić.

Co mnie denerwuje w ludziach?

JĘCZENIE

Jeżeli dopiero kogoś poznaję i ten ktoś marudzi na wszystko, co widzi, czasami mam ochotę palnąć go lekko w głowę i powiedzieć, żeby się ogarnął. Wszystko dla niego jest nie tak: buty za ciasne, słońce za bardzo grzeje, jedzenie zbyt tłuste, alkohol nie ten, co trzeba, gra nieciekawa, filmu nie chce mu się oglądać, a tak naprawdę, to w sumie nie do końca wie, po co przyszedł, bo tak mu się chce spać, że zaraz zaśnie na amen. Często można spotkać ten typ na domówkach albo spotkaniach z dużą grupą znajomych: siedzi w kącie i jęczy za każdym razem, kiedy ktoś rzuci jakąś propozycję spędzania czasu. Film? On nie lubi horrorów. Gra w kinecta? E, wstydzi się. Gadanie? Czuje się wykluczony, bo to nie jego temat. Nic mu się nie podoba, niczego nie chce robić i jedyne, co potrafi, to marudzenie na swoje i czyjeś życie.

A ja czuję, że jeszcze chwilę i ciśnieniomierz mi pęknie, autentycznie.

ZAŚLEPIENIE

To wychodzi najczęściej w jakiejś dyskusji. Wystarczy, że poruszy się jakiś chodliwy temat i już znajduje się osoba, która potrafi cię zwyzywać, bo nie masz tego samego zdania. Co więcej, kiedy próbujesz jej uargumentować swoje racje i spróbować podyskutować, mówi coś, z czym nie da się dyskutować: BO TAK.

Często w takich sytuacjach cała atmosfera się kisi i psuje, bo w powietrzu czuć napięcie.

Jednym z podtypów takich zachowań jest cudowna, bardzo popularna zasada „nie znam się, ale się wypowiem, bo przecież mam rację”. Czasami zdarza mi się rozmawiać z osobami, które kompletnie nie orientują się w temacie, ale kiedyś kuzyn wuja, którego stryj zna sąsiadkę, która ma przyjaciela, który coś o tym wie, powiedział im coś konkretnego i tego się trzymają. I nie da się ich przekonać, bo przecież kuzyn wuja, którego stryj zna sąsiadkę, która ma przyjaciela, który zna się na tym powiedział, że coś tam.

DOTYKANIE

Nie znamy się – nie dotykaj mnie. Proste. Brzmi bardzo chamsko, ale bardzo niekomfortowo się czuję, kiedy jakaś obca osoba nagle mnie przytula, głaszcze po włosach, łapie za rękę, obejmuje ramieniem i tak dalej. Skracanie dystansu jest w porządku, o ile chcą tego obie strony. Ja najczęściej muszę kogoś poznać, żeby się móc z nim obściskiwać.

Są jednak wyjątki, kiedy między mną i nowo poznaną osobą tak zaskoczy, że wydaje mi się, że znamy się sto lat… i wtedy można mnie tulić i nie mam nic przeciwko :)

WYWYŻSZANIE SIĘ

Znacie te momenty z filmów, kiedy jakieś ładne dziewczyny z paczki wywyższają się nad innych? Czasami spotykam ludzi, do których podchodzę z uśmiechem, przedstawiam się i czuję tak wyraźną niechęć, że dziwię się, że się od niej nie przewracam do tyłu. Tacy ludzie patrzą na wszystko z góry i mają cię gdzieś, dopóki nagle nie powiesz czegoś, co im zaimponuje – wtedy nagle lepią się do ciebie jak pszczoły do miodu, bo uznają, że jesteś na ich poziomie.

Jak wiecie, uważam takie zachowanie za strasznie słabe, ale co zrobisz – nic nie zrobisz. :)

MÓWIENIE, ŻE COŚ JEST GŁUPIE

To jest coś, za co w błyskawicznym tempie można zgarnąć minusa – wystarczy, że ktoś podejdzie, posłucha przez chwilę dyskusji i wypali: „a ja sądzę, że gry/bieganie/książki/ten film/sushi jest głupie”. Zresztą, pisałam o tym tutaj – przecież sushi jest ohydne!

A za co u Was można zgarnąć minusa?

#27 Piątek z Martą: śpiewający Hitler, mamy na wykrywaczu kłamstw i dobry humor

$
0
0

Jeżeli w jednym tygodniu prawie tracisz palca, robisz wreszcie duży krok na przód, spijasz się winem z ludźmi, których dopiero poznałaś oraz śpiewasz Whitney Houston to znaczy, że jesteś Martą.

Standardowo nie mogę uwierzyć, że już jest kolejny miesiąc, ale ponieważ co trzydzieści dni dziwię się tak samo mocno, to przestało już być takie niezwykłe. Czas szybko leci, zwłaszcza, że mam teraz grafik wypchany niesamowicie. Jutro wsiadam w polskiego busa i jadę znowu do Warszawy. W międzyczasie muszę pozdawać te nieszczęsne studia, ale już cieszy mnie myśl, że jestem na mecie i już niedługo będę mogła wyrzucić niewidzialną czapkę w powietrze i powiedzieć: NARA, NIGDY TU NIE WRÓCĘ. :)

Jeżeli ktoś nie wie, skąd taka radość z powodu kończenia licencjatu, zapraszam do tego wpisu: KLIK.

Ta myśl jest dokładnie jak ta tęcza – piękna:

A gdzie garnek ze złotem na końcu? #MojaKroplaBeskidu

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Marta (@martapisze)

Mam też dobry humor, bo zapowiedziano grę, na którą czekałam bardzo długo – Fallout 4. W sieci jest mnóstwo sprzecznych zdań na temat teasera, ale ja jak zwykle czekam z niecierpliwością i najwyżej czeka mnie rozczarowanie, trudno. Przeżyję to jakoś. :)

W międzyczasie prawie straciłam palca (serio). I wreszcie zamknęłam pewien rozdział, a właściwie nawet to trzy, o czym możecie więcej usłyszeć na szybkim vlogu kręconym w nocy:

Ogólnie chyba czuć z tego wpisu, że mam niesamowicie dobry humor i czuję się świetnie. Mogę wam przekazywać swoją energię teraz i dalej będę miała nadmiar! :)

CIEKAWE LINKI

Mój ask.fm – możecie śmiało pisać i zadawać pytania – KLIK
Blog, który autorka przesłała mi w ramach polecenia czytelników w #PiątkachzMartą, a który ja postanowiłam wyróżnić miejscem w „normalnych” linkach, bo uważam, że ma niesamowity potencjał – KLIK
Adolf Hitler śpiewający „Sex bomb” – KLIK
Czy twoja praca będzie kiedyś wykonywana przez maszyny albo roboty? Można sobie sprawdzić – KLIK
Coś, co mnie strasznie rozśmieszyło przy oglądaniu Family Guy – KLIK
Matki podłączone do wykrywacza kłamstw. Nigdy nie pytajcie swoich mam, czy paliły trawkę i miały trójkącik, bo uwierzcie mi, NIE CHCECIE WIEDZIEĆ. – KLIK
Szybki quiz rozpoznawania kolorów  (wciągające) – KLIK
Świetna gra w przeglądarce – trochę jak pacman, tylko robisz się coraz większy, a inni użytkownicy online mogą cię zjeść - KLIK
I uroczy gif:

NA MOIM BLOGU:

Kilka rzeczy, za które masz u mnie minusa

Skończ już z tym sklepem dla biednych

6 najlepszych filmów dla kobiet

Jak być sierotą życiową? Praktyczny poradnik

Bożenka

Pytający Poniedziałek: czy żałujesz swoich decyzji?

BLOGI CZYTELNIKÓW:

Jeżeli chcesz, żeby Twój blog się tutaj znalazł – wyślij mi maila na kontakt@martapisze.pl z adresem bloga, w tytule wpisz #PiątekzMartą. Opisz jednym zdaniem swój blog i napisz, dlaczego jest warty polecenia. Wiem, jak ciężko zdobyć pierwszych czytelników, więc bardzo chętnie polecę Wasze blogi.

ThatAlexa -  lifestylowy blog, na którym możecie przeczytać o życiu autorki w Norwegii, rozwoju osobistym, jedzeniu, urodzie i przemyśleniach na różne tematy.

Świat według Neo - styl życia, podróże, góry i opowieści

Adres wyobraźnia – jak pisze autorka: „Chciałabym, żeby było to miejsce, gdzie wyobraźnia może znaleźć inspirację. A gdzie ją najłatwiej znaleźć? Oczywiście w nieskończonym świecie książek. Lubię czytać, więc dzielę się tym z innymi. ”

Zamiast burzy - Są różne terapie. Muzykoterapia. Felinoterapia. Akupunktura. I terapia polegająca na pisaniu bloga. I to jest chyba to.

Inkubator piękna - Jak pisze autorka: „pokazuję w nim jak w codzienności odnaleźć piękno życia.”

DO POSŁUCHANIA:

Martwię się, że niedługo zepsuję przycisk „odtwórz ponownie” jak ta piosenka dalej będzie mi się aż tak podobać.

DO OGLĄDANIA:

O tym, jakie filmy dla kobiet warto obejrzeć, pisałam tu. Zapoznajcie się też z propozycjami w komentarzach!

Miłego weekendu!

Miasto, które kocham i nienawidzę jednocześnie

$
0
0

Do tej pory spotkałam tylko dwa podejścia do Warszawy: albo ludzie ją uwielbiają, albo jej nienawidzą. Nikt nie stoi na środku, mówiąc „no, w sumie to jest fajna, tylko czasami mnie wkurza”.

Oprócz mnie. Ja tak mówię.

Mam mniej więcej taki związek z Warszawą, jak nastolatki ze swoimi pierwszymi chłopakami: najpierw był moment całkowitej fascynacji i miłości, a potem nagle pojawił się kryzys, bo okazało się, ze nie wszystko jest takie piękne i różowe jak w serialach Disneya.  Teraz natomiast mam ten ostateczny etap, kiedy to na zmianę ją kocham, a potem niesamowicie mnie wkurza.

Z jednej strony jestem tak kompletnie zauroczona tym miastem, że zdecydowałam się poświęcić mu swoją pracę licencjacką (w sensie, nie że w ofierze, a że o nim pisałam), a z drugiej niektóre rzeczy w Warszawie są tak kompletnie od czapy, że pozostają ci trzy rzeczy:

a) mamrotać pod nosem coś w stylu „co za głupie miasto”,

b) zacząć się śmiać,

c) usiąść na stacji metra z totalnym poczuciem bezradności, podobnym do tego, kiedy spotykasz naprawdę głupią osobę i próbujesz jej coś wytłumaczyć, a ona nie rozumie i tylko się uśmiecha.

Ewentualnie, możesz tak jak ja, napisać wpis o tym, co w Warszawie kochasz i czego nienawidzisz.

PS Jeżeli jesteś Warszawiakiem – nie czuj się urażony, obrażony czy coś w tym stylu. Tak jak mówię, kocham Warszawę całym sercem, ale czasami jest irytująca jak dużo młodsza siostra albo śpiew Miley Cyrus.

4 GŁUPIE RZECZY, KTÓRE MNIE WKURZAJĄ W WARSZAWIE

1. Kupowanie biletów. 

Jedna rzecz jest pewna – jeśli potrzebujesz biletów i nie znajdujesz się akurat w okolicy centrum, możesz zapomnieć o tym, że spotkasz jakiś biletomat. Z jakiegoś powodu Warszawiacy chyba uważają je za mało potrzebne i stwierdzają, że przecież świetnie można sobie poradzić bez nich – no pomyśl, po co ci bilety? Zwariowałeś? :)

Co więcej, jak byłam tutaj ostatnio, to w autobusach przynajmniej można było znaleźć biletomaty na kartę i problemu nie było, ale teraz za każdym razem w tramwaju spotykałam się tylko z automatem, w którym trzeba wyskakiwać z drobnych i który nigdy nie słyszał o takim wynalazku jak karta płatnicza. Wszystko spoko, o ile jeszcze nosisz drobniaki przy sobie-  ja nie mam w zwyczaju targać za sobą sakiewki ze złotówkami.

To wydaje się być drobiazgiem, ale jest niesamowicie irytujące, bo dzisiaj przez to musiałam przejść z trzy kilometry do metra, żeby w ogóle móc dostać się do hotelu.

Widziałam, że Warszawiacy mogą mieć bilety miesięczne i tak dalej, więc wymyśliłam sobie teorię – po prostu tramwaje i autobusy nie są przeznaczone dla takiego plebsu jak turyści! Tylko prawdziwi Warszawiacy mogą jeździć sobie po mieście. :)

Za to zamiast biletomatów co pięć metrów na Starym Mieście znajdziecie budki z telefonami. Zawsze można zadzwonić do kogoś, kto może załatwić jakiś bilet, nie?

2
Są wszędzie. Wszędzie. Czy w Warszawie nie ma telefonów komórkowych?

Nie wiem, może Wrocław mnie rozleniwił – tu w każdym środku komunikacji miejskiej znajduje się biletomat z możliwością płatności kartą, tak samo jak na wszystkich większych i średnich przystankach.

2.  Trzeba kupić sobie jakiś sprej na żuli

Za każdym razem, kiedy jestem w Warszawie, zastanawiam się, czy oni mają tam jakiś konwent, czy jak? Jeszcze nigdzie nie widziałam takiego zagęszczenia pijanych panów Mietków, Zdzisławów i Mirków na jednym metrze kwadratowym! Czy może oni organizują jakieś zjazdy rodzinne?

Zawsze dzielą się też na trzy typy:

a) żul podstawowy – samotny, z puszką piwa i tekstem „dapanipiesiątgroszy?”

b) żul grupowy – zaawansowana wersja, wykształcili sobie instynkt stadny, kroczą grupą, piją razem, sikają razem, wymiotują razem i poklepują się po plecach, opierając się o budki z kebabem

c) żul ukryty – koczuje w krzakach, na trawniku albo schowany za winklem, opala się lub zażywa relaksującej drzemki. Czasami nawet bez świadomości, że właśnie to robi.

3
Największy zjazd żuli jest oczywiście koło Big Bena. A nie, sorry – Pałacu Kultury.

 

3. Milion przystanków z tą samą nazwą

Kiedy przyjeżdżam po raz pierwszy, drugi albo piąty do miasta, nie znam jego topografii. Ani tego, czy przystanek Dworzec Centralny 28 jest obok przystanku Dworca Centralnego 1 czy Dworca Centralnego 15. Jeśli masz dużo czasu, cierpliwości i szczęścia (bo jak znajdziesz szybko, to naprawdę jesteś szczęściarzem i możesz grać w totka), to rzeczywiście jest to pierdoła, ale w momencie w którym łazisz od przystanku do przystanku i próbujesz znaleźć konkretny numer, to przestaje być śmieszne, a zaczyna być irytujące.  Najczęstsze słowa, które wypowiadam w Warszawie? Proszę bardzo: GDZIE JEST TEN CHOLERNY PRZYSTANEK?!

4. Nieprzyjazne dla turystów

Podziemia Dworca Centralnego to się chyba rozgałęziają po całej Warszawie, mapa jak jest, to nawet na niej nie pisze, gdzie jesteś, a jakby tego było mało, nikt oczywiście nie chce wytłumaczyć, o co chodzi z tymi całymi strefami i jaki bilet w końcu  mam kupić, żeby było dobrze.

W tym mieście jest mnóstwo nielogicznych rzeczy, które strasznie podnoszą ciśnienie. Warszawa jest przez to kompletnie nieintuicyjna dla turysty – w starciu z biletomatami, których nie ma i przystankami, które nazywają się tak samo, zawsze przegra.

4 CUDOWNE RZECZY, KTÓRE KOCHAM W WARSZAWIE

1. Stare Miasto

Stare Miasto jest przepiękne! Cudowne miejsce do spacerów i zwiedzania, bardzo urocze, a wieczorami piekielnie romantyczne i  klimatyczne. Jestem zachwycona tym na tyle, że moim zdaniem piękno Starego Miasta przyćmiewa wszystkie wady Warszawy.

6

 

2. Historia Warszawy

Chociaż uważam, że Warszawa kompletnie nie wykorzystuje potencjału, jaki kryje się w jej historii (i ile świetnych rzeczy można w oparciu o to zrobić!) o tyle to co jest i tak mnie zadowala. Muzeum Powstania Warszawskiego to majstersztyk i coś, co polecam każdemu znajomemu, który wybiera się do stolicy.

Podobają się tablice, kamienie, pomniki – to wszystko, co nawiązuje do historii. Wydaje mi się, że można byłoby z tego wycisnąć jeszcze więcej, ale i tak już jest świetnie i to jest coś, co strasznie mi się podoba: że w mieście się o tej historii pamięta i można ją spotkać praktycznie na każdym kroku.

1

3.  Polskość

Może to dlatego, że sama pochodzę z „Ziem Odzyskanych” (a tak naprawdę, doczepionych), to strasznie zwracam uwagę na to, że Warszawa jest taka… polska. Mijam jakiś dom i widzę napis, że mieszkał tu Norwid. Albo widzę na ścianę tablicę z informacją, że tutaj była taka i taka akcja w trakcie wojny. To daje mi poczucie pewnej integracji i jedności z tym miastem, czego zazwyczaj nie czuję zupełnie na wyjazdach. Czasami myślę, że Warszawa jest też trochę „moja” i chyba to też sprawia, że tak ją kocham.

4

4. Metro

Wygodne. Szybkie. Bez bzdur. Intuicyjne. Modlę się, żeby Wrocław miał swoją linię. :)

A czy Wy mieszkacie/byliście w Warszawie? Macie jakieś obserwacje – może ktoś wpadł na coś innego? Jestem ciekawa, bo zazwyczaj jak rozmawiam ze znajomymi, to okazuje się, że każdy na to miasto patrzy zupełnie inaczej.

„Rany, mam tyle do zrobienia!” – co robić, kiedy masz dużo na głowie?

$
0
0

Stało się. Nadeszła sesja, koniec semestru w szkole, w pracy na pewno nie masz sezonu ogórkowego, albo po prostu nagle zwaliło się na ciebie mnóstwo dodatkowej roboty i nie wiesz, za co się zabrać. Zwykle w takich momentach robi się dwie rzeczy: albo rzucasz się w wir pracy i nagle budzisz się o szóstej rano z policzkiem przyklejonym do książki i w pokoju pełnym kubków po kawie, albo wpadasz w panikę i nie robisz nic, bo nie wiesz, od czego zacząć.

A mogło być inaczej.

Jestem właśnie w takim momencie. Nie wiem, gdzie miałam mózg, ale byłam pewna, że na zaliczenia mam dwa tygodnie i niemiło się rozczarowałam – mam jednak siedem dni. A to znaczy, że musiałam upchnąć milion prac na zaliczenie razem z moją normalną pracą, treningami (moje plany na najbliższy miesiąc), regularnym blogowaniem i spaniem (bo miło by było się przespać, tak raz na dobę). I starać się przy tym nie zwariować ani nie wpaść w jakiegoś mini-doła pod tytułem „O-Mój-Boże-Mam-Tak-Dużo-Roboty”.

W takim wypadku nic nie uratuje cię bardziej, niż dobry plan i odpowiednia organizacja. Dzięki temu nie dość, że będziesz w stanie ogarnąć jeśli nie wszystko, to większość rzeczy, to na dodatek może zdążysz jeszcze obejrzeć sobie serial. Albo chociaż połowę.

MAM DUŻO RZECZY DO ROBOTY – CO ROBIĆ?

Dobra, więc już do ciebie dotarło, że własnie zalała cię lawina rzeczy, które musisz zrobić i każda z nich ma palący termin – na już albo na wczoraj. Próbujesz nie wpaść w panikę, ale jest ciężko, bo wiesz, że tylko cyborg mógłby to wszystko zrobić.

To znaczy cyborg oraz ty. Jeśli tylko się przyłożysz.

Pierwsze, co zrobiłam, to podzieliłam moje obowiązki na bloki. Trening, blogi, praca, studia, dom – to „dziedziny” w których muszę działać w tym tygodniu.

Ponieważ jakoś nie uśmiecha mi się uwalenie ostatniego semestru, zaczęłam wszystko od organizacji zaliczeń. Szybka piłka: Word, tabelka i konkrety. Stworzyłam trzy kolumny – nazwę przedmiotu (np. grafika 3D), formę zaliczenia (praca pisemna na 5 stron) i kolumnę o nazwie „co muszę zrobić?”, gdzie od myślników wypisałam kolejne etapy działania ( 1. znaleźć temat pracy, 2. napisać pracę, 3. wysłać pracę do 10.06).  Dzięki temu bardzo szybko pogrupowałam sobie wszystkie zaliczenia, uporządkowałam je i wiedziałam, w który dzień co mam zrobić, żeby zdążyć ze wszystkim.

Zresztą, wygląda to mniej więcej tak:

fkff

Następnie – praca. Zrobiłam analogiczną tabelkę, tyle, że z klientami i zleceniami. Jaki klient, co trzeba zrobić, co zostało do zrobienia, co ja muszę załatwić lub wysłać. Mając to przed oczami jestem w stanie sensownie ustalić sobie pracę, np. wiem, że muszę dzisiaj wykonać telefon, żeby jutro zacząć projekt, albo że muszę tylko zmienić jedną rzecz, żeby skończyć drugi projekt i dostać już za to wypłatę – czyli mieć to z głowy.

Trzecie – treningi. Zalogowałam się na stronę siłowni, zapisałam się na tydzień zajęć z góry – przynajmniej mam z głowy planowanie i wiem, co i kiedy mnie czeka.

Blogi. Pisanie wpisów wciskam w wolną chwilę. Dlatego może w tym tygodniu wpisy będą ukazywały się wieczorami, ale chyba mi to wybaczycie.

No i dom. Tutaj nie ma co planować, po prostu w przerwach między zajęciami i pracą chodzę i sprzątam na bieżąco, bo chociaż uwielbiam porządek, to w trakcie sesji potrafię zamienić mieszkanie w lokal, który wygląda, jakby przeszło tam tornado i wywaliło wszystkie ubrania z szafy.

DRUGI KROK – ROZPLANUJ

Kiedy już wiem, co dokładnie mnie czeka – a jest tego przerażająco dużo – otwieram kalendarz i próbuję mniej-więcej zaplanować sobie nadchodzący tydzień. Nie trzymam się ściśle godzin (no, może oprócz treningów, oczywiście) i po prostu przy każdym dniu wypisuję zadania, które muszę dziś zrobić, żeby jakoś to wszystko ogarnąć. Banalne, nie?

Niby tak, ale większość osób tego nie robi i połowa rzeczy zostanie zapomniana, pominięta albo nie zrobiona. Rozpisując to wszystko dokładnie i opierając się o tabelki, które zrobiłam wcześniej, planuję z głową: nie robię pracy, którą mam na piątek, bo wiem, że ważniejsza jest audycja, którą muszę zrobić na czwartek. Mam wypisane wszystkie daty, zadania, kroki, które muszę podjąć – idzie mi szybciej. Poza tym, kiedy rozbiję zaliczenie na małe zadania (załatwić notatki, zrobić prezentację, napisać pracę) mogę to rozłożyć w czasie na dwa dni i już jest o wiele lżej.

Jeżeli macie Androida, dobrym sposobem jest korzystanie z kalendarza Google – uzupełniacie go na komputerze, a potem przypomnienia przychodzą wam na telefon. Jeżeli tak jak ja jesteście hipsterami i korzystacie z Windows Phone (tak w ogóle, to przybijcie piątki) to najlepiej sprawdza się hotmail i jego kalendarz. Niejeden raz uratował mi życie. Serio.

MOJE PATENTY

  1. Wstań wcześnie – przynajmniej około siódmej. Wiem, nie chce się i w ogóle kto tak rano wstaje, ale im wcześniej wstaniesz, tym więcej zrobisz. Około 13.00-15.00 człowiek się rozleniwia i potrzebuje potem czasu, żeby wrócić do siebie. To samo jest wieczorem – kiedy jest późno, będzie dużo ciekawszych rzeczy niż siedzenie nad książkami. Albo projektem. Późne godziny wieczorem powinny być przeznaczone na relaks, bo widzicie, to też jest potrzebne.
  2. Znajdź chociaż godzinę dla siebie. Jeśli trzeba, to właśnie przed snem. Obejrzyj odmóżdżający serial, zagraj w coś, posiedź bezczynnie na facebooku. Nie ma nic gorszego, niż zapętlanie się i pracowanie non stop – rzeczywiście, może wszystko zrobisz szybciej, ale po dwóch dniach będziesz miał kompletnie dosyć.
  3. Patrz na to, co jesz. Ja mam w ogóle dwa patenty na momenty, w których kompletnie nie mam czasu. Po pierwsze, gotuję przynajmniej na dwa dni  – nie tracę wtedy tyle czasu w kuchni , po drugie – jeszcze większą wagę staram się przykładać do diety, bo im lżej jem, tym lepiej się czuję. Nie ma wtedy jakiegoś takiego zamulenia po posiłku, nie muszę odpoczywać. Główne zasady: jedz lekkostrawne potrawy, nie najadaj się i nie przejadaj się i nie pij zbyt wielu słodkich napoi, bo po chwilowym kopie energii nagle opadniesz z sił. Lepiej zjeść mniej, niż za dużo, uwierz mi.
  4. W tej chwili ustaw sobie motywacyjną tapetę na pulpit. Najlepiej taką w stylu „rusz tyłek”. Wiadomo, żebyś ruszył tyłek.
  5. Daj sobie bana na facebooka i inne portale społecznościowe. Wyznacz jakieś konkretne godziny w ciągu dnia, kiedy możesz wejść na te portale: traci się tam NIESAMOWITĄ ilość czasu, a człowiek w ogóle nie zdaje sobie z tego sprawy.
  6. Nie bój się prosić o pomoc. Powtarzam to sobie za każdym razem, bo najchętniej wszystko zrobiłabym sama, ale wiem, że nie powinno tak być. Jeżeli prezentację może ci zrobić chłopak, przyjaciółka albo twój kot i chce to zrobić – pozwól mu. Nawet, jeśli to pierdoła, która zabierze dwie minuty – zyskasz te dwie minuty. Na przykład po to, by zrobić sobie herbatę.
  7. Spróbuj kombinować. Jeżeli możesz poprosić profesora o inny termin, załatwić coś szybciej lub później, dołączyć do projektu grupowego, skrzyknąć się ze znajomymi – zrób to. Nie bój się pytać, bo zazwyczaj wystarczy tylko poprosić i ludzie idą ci na rękę. Przecież nie żyjesz w otoczeniu potworów bez serca :)
  8. Ustal priorytety. Razem z tabelką i kalendarzem – co musisz NAPRAWDĘ zrobić? Ja często robię błąd, bo piszę listę rzeczy do zrobienia i potem gdy ją analizuję, okazuje się, że połowa rzeczy wcale nie jest ważna, tylko wynika z moich dziwnych ambicji. Nie ma czasu na ambicję. Masz zrobić to, co naprawdę musisz zrobić, a nie to, co chciałbyś ogarnąć. Skup się. A teraz przejrzyj pięć razy swoją listę rzeczy do zrobienia.
  9. Uświadom sobie, że ludzie sobie jakoś radzą. Sesja, ciężki okres w pracy, oceny w szkole – nie jesteś sam na tym świecie, niektórzy mają gorzej, a jakoś dają radę. A to znaczy, że ty też dasz.

A teraz pędzę na drugi blog – jeszcze to mi dzisiaj zostało. Trzymajcie za mnie kciuki – to już ostatnia prosta na dziennikarstwie. :)

Teledyski, które zniszczyły moje dzieciństwo

$
0
0
Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze na świecie nie było facebooka, a ludzie w Ameryce nie byli aż tak grubi, MTV i Viva chlubnie puszczały na swoich kanałach dobrą muzykę. Oprawiono ją teledyskami, które nie miały zbyt wiele pań kręcących tyłkiem na plaży, za to z pewnością były produkowane przez kogoś, kto zbyt dużo czasu spędził w otoczeniu grzybów. Psychodeliczne obrazy z tych wideoklipów utrwaliły się w mojej dziecięcej pamięci i sprawiły, że do tej pory boję się maszynek do mielenia mięsa i dziwnych pryszniców z zasłonką… o dzieciach pomalowanych na złoto nie wspominając.

NOC, GARŚĆ POPCORNU I TROCHĘ TAŃCZĄCYCH ZOMBIE

Czyli Michael Jackson w swoim najlepszym stylu.  Thriller to teledysk, który przeżyje królową Elżbietę i będzie odtwarzany nawet po splajtowaniu youtube’a. O ile teraz wydaje się być tylko ciekawym filmikiem do obejrzenia z dobrą oprawą muzyczną, o ile kiedy miałam siedem lat był dla mnie horrorem wszechczasów. Przerażające zombie, które wyłażą z mogił i krypt i tańczą lepiej, niż uczestnicy każdej z wielokrotnych edycji Tańca z Gwiazdami, a potem gonią Michaela i jego dziewoję (swoją drogą jak to jest, że zombie, które przecież nie potrafi biegać, zawsze dogoni uciekającego?) sprawiały, że wychodziłam z pokoju za każdym razem, gdy emitowali go w telewizji. Swoją drogą, żywych umarłych boję się dalej, i oglądając The Walking Dead zawsze mam przy sobie kota – Maćka. Z jego żarłocznością umarlaki nie mają szans – on zje je szybciej, niż one jego, więc… nie mam w sumie o co się obawiać.

SMACZNA MIELONKA Z DZIWACZNYCH DZIECI

Muszę tłumaczyć, dlaczego te dziwne dzieci z mechanicznymi ruchami wpadające prosto w wielką maszynkę do mielenia mięsa mnie przerażały? Poza tym, śpiewając chórkiem refren wyglądają rodem jak  kuzynostwo rodziny Adamsów, co na pewno nie przysparza im ani atrakcyjności, ani ilości lajków pod ich zdjęciami na fejsie – to znaczy, gdyby takowego mieli. Do tej pory oglądając ten teledysk czuję się co najmniej nieswojo i gdyby odbyło się głosowanie dotyczące rzeczy, które wywołują u mnie gęsią skórkę, piosenka Pink Floyd znalazłaby się w pierwszej piętnastce. Tuż za ćmami.

KREW Z PRYSZNICA I PODEJRZANY LISTONOSZ

Zaczynało się niewinnie: czarny pan szorujący się pod prysznicem, piesek przechadzający się po domu, wszystko świetnie, a tu nagle jakaś twarz w lustrze, które z pewnością nie jest lusterkiem z Królewny Śnieżki, jakiś nagrobek z golasem u boku, ogólnie rzecz ujmując- sytuacja robi się nieciekawa. Szczególnie zaś wtedy, kiedy czarnego pana goni nagle pies w masce (co jest z wami, reżyserami nie tak?!), a po włączeniu prysznica okazuje się, że owszem, coś z niego leci, ale to z pewnością nie jest woda, ani też oranżada. Obrazu całkowicie niesielankowego dopełnia naprawdę dziwny (powinien dostać Najbardziej Creepy Twarz Ever Award) listonosz, który przynosi list i MY JUŻ WIEMY, że coś jest z nim nie tak, ale Rockwell nie zdaje sobie z tego sprawy… i na tym się tak naprawdę kończy. Jak można tak kończyć teledysk?! CO SIĘ STAŁO DALEJ?!

KRZYŻ I DZIECI W CIERNIOWEJ KORONIE

Niemo krzyczące ośmiolatki pomalowane srebrzysto-złotą farbą przeplatające się ze scenami walk to na pewno nienajlepszy widok dla kilkuletniego dziecka, którym byłam. Rozumiejąc tylko słowo zombie, powtarzane częściej niż słowo Smoleńsk każdego dziesiątego kwietnia i widząc te niepokojące obrazy nie sposób było się nie przestraszyć, zwłaszcza mając osiem lat.  W kategorii teledysków, przez które chowałam się pod stół, ten zajmował zaszczytne drugie miejsce. Co śmieszne, pierwszego nawet nie pamiętam.

A Wy znacie jakieś dziwne, pokręcone teledyski? I nie, „jak dobrze jabłko” się nie liczy.

Jak mieć życie, o którym marzysz?

$
0
0

Podobno życie marzeniami jest dla wybranych. Dla gwiazd z programów śniadaniowych, Angeliny Jolie i reszty za oceanem, albo geniuszy-milionerów, którzy wpadli na pomysł z Facebookiem, albo innym Microsoftem. Lubimy sobie tłumaczyć, że ktoś po prostu ma farta, pieniądze albo znajomości i właśnie dlatego żyje sobie na jakiejś plaży, codziennie rano spijając mleczko z kokosa.

Tyle, że to wcale tak nie wygląda.

TYLKO DLA WYBRANYCH

Daliśmy sobie naiwnie wmówić, że tego wszystkiego nie da się mieć. Albo inaczej: że takie rzeczy to mogą sobie posiadać nieliczni. Wybrańcy, którym po prostu „się udało”, „poszczęściło”, albo „jakoś im to wyszło”. Tłumaczymy sobie ciągle, że może i da się marzenia spełniać, ale trzeba mieć do tego odpowiednich znajomych, fundusze i szczęście. A jeśli tego nie masz, to cóż – musisz zadowolić się tym, co jest. I, ewentualnie, narzekać sobie na to, jaki ten świat jest beznadziejny. Zresztą, tak jest łatwiej: powiedzieć sobie, że ktoś coś osiągnął, bo miał kontakty albo kasę i tłumaczyć sobie, że tylko dlatego nie stoisz właśnie w swoim wymarzonym Nowym Jorku,  bo po prostu nie masz warunków.

Problem tylko polega na tym, że to tak nie działa. I że istnieje tylko jedna rzecz, która różni cię od tych wszystkich, którzy mają twoją wymarzoną pracę, twój wyśniony dom z basenem albo mieszkają w miejscu z twoich snów.

Oni pewnego dnia podjęli ryzyko.

TO JA SIĘ JUŻ WYCOFAM

Z jakiegoś powodu nie lubimy ryzykować. Czasami szansa pcha nam się przed nos, krzycząc „weź mnie!” i „ej, ślepy, tu jestem!”, ale my udajemy, że jej nie widzimy, mówiąc, że spróbujemy później. Że teraz jeszcze nie, bo nie jesteśmy gotowi albo nie umiemy zbyt wiele. Że może kiedyś, jak będzie lepsza okazja. A potem się dziwimy, że inni rozwijają kariery, zarabiają miliony, podróżują dookoła świata albo żyją naszym marzeniem, podczas gdy my siedzimy w domu i oglądamy powtórkę „Dlaczego ja?”, bo nic innego w telewizji nie leci.

Tylko jak cokolwiek ma się dziać, skoro ciągle odmawiasz każdej okazji?

Bo nie dam sobie rady. Tak się boimy potencjalnych porażek, że dochodzimy do momentu, w którym nawet nie próbujemy. Jak ma ci się cokolwiek udać, skoro ciągle odrzucasz wszystkie szanse? Jakim cudem masz spełniać swoje cele czy marzenia, skoro ciągle boisz się spróbować? Zawsze jest odkładanie na później (bo z jakiegoś powodu „później” to dla ciebie zawsze „lepiej”), zawsze jest wahanie i mówienie, że nie teraz. A potem budzimy się z ręką w nocniku i orientujemy się, że nasze życie było jednym pasmem nieustannego odmawiania wszelkim okazjom. Bo jeszcze nie teraz. Kiedyś. Nigdy.

Kto nie ryzykuje, ten potem nie pije szampana.

CZYM SIĘ RÓŻNISZ OD SZCZĘŚCIARZY?

dawn-nature-sunset-people-large

Wiesz, czym się charakteryzują ci wszyscy ludzie, którym się udało?  Nauczyli się mówić „tak” i „dobra, spróbuję”. Mieli na tyle odwagi, by rzucać się na główkę na nieznany basen, i mimo tego, że większość osób uważa to za szaleństwo, oni podjęli ryzyko. Tyle.

Tyle i AŻ tyle. Nie ma tu jakiegoś losu, niesamowitego farta, albo czegoś, co ich wybrało. Czy oni mają na czole specjalny znaczek, który upoważnia ich do spełniania marzeń? Nie. Oni mają po prostu w sobie chociaż gram odwagi, który pozwolił im powiedzieć TAK, kiedy była okazja.

I to wszystko. Czy pomogły im znajomości? Może pomogły. Czy mieli łatwiej, bo posiadali finanse? Może mieli. Ale główną rzeczą, która sprawiła, że są tam gdzie są i robią to, co lubią robić jest to, że kiedyś podjęli jakąś decyzję i przestali się bać. W życiu dostajesz milion szans, które zazwyczaj przegapiasz, bo odmawiasz, myśląc, że nie dasz sobie rady. Albo masz tysiące pomysłów, których nie realizujesz, bo są przecież za odważne. Nie są. Wystarczy zagryźć zęby i iść do przodu. I nauczyć się wstawać, kiedy się potkniesz.

Przestań wreszcie tłumaczyć sukcesy innych ludzi tym, że im się udało, bo coś tam. Tobie też by się mogło udać, gdybyś w końcu zaczął mówić TAK. Gdybyś schował wszystkie obawy do kieszeni i chociaż raz w życiu przestał odkładać rzeczy na później, jak będzie lepiej. Bo może lepiej nie będzie, a może to była już ostatnia szansa i właśnie głupio przegrałeś życie. 

Nawet, jeśli ci się nie uda, to przecież zawsze możesz spróbować jeszcze raz. Życie nie jest jak Mario, w którym masz 3 próby, a potem GAME OVER. Szans jest mnóstwo i możesz próbować do skutku, ale żeby to zrobić, sam musisz tego chcieć.

A jak nie chcesz i się boisz, to przestań zwalać winę na innych.

Jak nie rozmawiać z mężczyznami?

$
0
0

Mówią, że flirt to sztuka. Może i to prawda: można przecież być w tym mistrzem i bez problemu trzepotać rzęsami na zawołanie, kiedy tylko na horyzoncie pojawia się atrakcyjny mężczyzna. Można też nie tyle kokietować, co przynajmniej nie tracić głupio głowy i nie zapominać języka w gębie, kiedy odzywa się do ciebie jakikolwiek facet. A można być mną i nie zauważyć, że ktoś cię podrywa, nawet, jeśli paraduje przed twoim domem ze sztandarem „PODOBASZ MI SIĘ”.

No życie.

Nigdy nie byłam typem dziewczyny, która w ogóle umie flirtować. Kiedy moje koleżanki wdzięcznie trzepotały rzęsami tak, że bałam się, że zaraz im odpadnie powieka, zakładały nóżkę na nóżkę nieco podnosząc spódnicę, albo ripostowały mężczyznom tak pięknie, że ktoś powinien to zapisać, ja raczej radziłam sobie na tym polu gorzej niż źle. Więcej: Bridget Jones to przy mnie mistrzyni relacji damsko – męskich. Naprawdę.

JESTEM ŚLEPA

Prawda jest taka, że nie zauważę, że ktoś mnie podrywa albo próbuje ze mną flirtować nawet, jeśli potknę się o niego, kiedy właśnie będzie mi się oświadczał. Jestem w tym beznadziejna – nigdy nie widzę, że coś jest na rzeczy i orientuję się dopiero, kiedy sam zainteresowany mi to uświadomi, albo jakaś życzliwa koleżanka mocniej mnie szturchnie pod żebrami, złorzecząc na moją głupotę.  Nie reaguję na teksty z zaczepkami, kompletnie nie wyczuwam pytań, które podobno mają być podrywem i nigdy nie widzę w żadnej wypowiedzi czy geście dwuznaczności, co sprawia, że często wpadam przez to w kłopoty, bo nie potrafię nawet delikwenta ostudzić, jeśli trzeba.

Moja ślepota prowadzi do tego, że już kilka razy prawie przydarzył mi się zawał, kiedy nagle jednemu z moich kolegów odbijało i zamykał oczy, robiąc dzióbek z ust i czekając na pocałunek. Wyobraźcie sobie moją zszokowaną i zdegustowaną minę.

NIGDY NIE WIERZĘ

… kiedy słyszę, że komuś wpadłam w oko – niezależnie od tego, czy mówi to sam zainteresowany, czy jakaś przyjaciółka, która ma dosyć mojego upośledzenia. Zawsze szukam wymówek i powodów, dla których wcale tak nie jest i dla których mi/jemu/przyjaciółce się tylko wydaje, że tak jest.  Świetna rozrywka, polecam.

11373673_841736389240538_296798530_n

GADAM GŁUPOTY

Ale jeszcze gorzej dzieje się wtedy, kiedy to ja poczuję, że ktoś mi się podoba – wtedy mój mózg nagle się wyłącza i traci połączenie z językiem. Jeszcze nigdy, uwierzcie mi, nigdy świat nie słyszał tylu głupot, ile ja potrafię wyprodukować z siebie w trakcie dziesięciominutowej rozmowy z mężczyzną, który wpadł mi w oko. Zaczynam zazwyczaj, na rozgrzewkę, od powiedzenia czegoś kompletnie od czapy, poprzez parę dziwnych faktów na mój własny temat (nie ma to jak zachęcić faceta do podrywania wiadomością, że mam problemy z rozróżnianiem prawej i lewej strony), a kończę na rozlaniu czegoś (na niego), powiedzeniu suchego żartu albo wypaleniu jakiejś gigantycznej głupoty, za którą mi potem wstyd przez następny tydzień. Nie mówię nawet o oczkach w rajstopach, potknięciach, upadkach, przewróceniach, zrzuceniach talerza i otworzeniu piwa tak, że obgryzani pianą są wszyscy w promieniu dwóch kilometrów.

NIE POTRAFIĘ GRAĆ

Udawanie chłodnej? Odpisywanie po dwóch dniach? Trzymanie na dystans? Posiadanie chociaż odrobiny godności? U mnie to nie przejdzie. Jak tylko ktoś mi wpadnie w oko, nie potrafię tego ukryć. Plącze mi się język, wypisuję smsy, nie jem, spóźniam się wszędzie (bo jestem roztargniona) i dalej kontynuuję gadanie swoich głupot, tylko że robię to o wiele częściej.  Zawsze też obiecuję sobie, że nie napiszę pierwsza/ nie odpiszę od razu/ nie będę taka zaangażowana w rozmowę lub przestanę ciągle z nim rozmawiać, kiedy się widzimy, a potem i tak robię na odwrót, bo mój zdrowy rozsądek jedzie na urlop. I wyłącza przy tym komórkę.

Mówiłam, że jestem gorsza od Bridget Jones.

A co ludzie powiedzą? Jak przestać się przejmować opinią innych

$
0
0

Zawsze jest tak samo. Obiecujesz, że wreszcie pozwolisz sobie na odrobinę szaleństwa. No wiesz: włączysz na całe głośniki swoją ulubioną piosenkę (jakieś disco polo z imprezy w remizie), wyjdziesz w tej bluzce ze zboczonym napisem (ty wariacie!) albo wreszcie rzucisz z hukiem studia, zamiast ciągle tylko o tym gadać na prawo i lewo. I już, już snujesz wizję siebie podbijającego świat i dającego autograf Bradowi Pittowi, już widzisz, jak robisz coś tak śmiesznego, że połowa twoich znajomych ryczy, już oczami wyobraźni obserwujesz, jak nieznane osoby patrzą na ciebie z podziwem.

A potem wpada ci do głowy: co ludzie powiedzą? I nie robisz nic. Bo przecież jeszcze sobie ktoś coś pomyśli.

Obsesyjnie przejmujemy się opinią innych. Zamiast po prostu żyć i robić to, co nam się podoba, trzymamy sami siebie na jakiejś niewidzialnej smyczy, żeby tylko nie przekroczyć granicy normalności. Przerwa między studiami? Boże broń, co powie ciocia Halinka? Ślub w wieku osiemdziesięciu lat? A co na to ksiądz proboszcz? Może jakieś wygłupy na filmiku w internecie? A gdzie tam, a jak to moja klasa zobaczy?

To jest cholernie smutne. Naprawdę. Smutne jest to, że ludzie boją się zrobić coś, co może w jakiś sposób zmienić ich życie tylko dlatego, że mają w sobie jakiś nieuzasadniony strach przed tym, co sobie pomyślą inni. Tak, jakby to w ogóle coś znaczyło.

Bo tak naprawdę, czy serio to, że jakaś Alinka z którą chodziłeś do podstawówki, pomyśli sobie, że ci się w głowie poprzestawiało coś znaczy?

LUDZIE NIC NIE POWIEDZĄ

marta2

Ludzie tak bardzo zapędzili się w tej potrzebie bycia lubianym, fajnym, takim, któremu się przyklaskuje, że wpadli w paranoję. Wolą odpuścić sobie jakieś marzenie albo kisić się tam, gdzie nie chcą, bo boją się reakcji otoczenia. Wolą nie angażować się w jakiś związek, bo przecież nie wypada, albo znajomym się ta osoba nie spodoba. Wolą siedzieć grzecznie i cicho, nie szaleć, nie robić nic znaczącego, bo ciągle w głowie myślą o tym, co ludzie powiedzą.

A ludzie nie powiedzą nic. Wiesz dlaczego? Bo w większości przypadków to, co robisz i jak kierujesz swoim życiem ich nie obchodzi. Mają to gdzieś. W swoim natłoku spraw, problemów, komplikacji i codzienności ostatnią rzeczą, którą analizują jest to, czy ty rzucasz studia albo umawiasz się z tą rudą Baśką, która w piątej klasie zesikała się ze strachu na lekcji wf-u. Oprócz niej i ciebie nikt tego nie pamięta, a jeśli nawet ma to w głowie, to nic z tym faktem nie robi. Wiesz dlaczego? Bo ma własne życie.

Najgorsze, co może się stać, kiedy podejmiesz jakąś decyzję, która jest szalona, dziwna albo kompletnie od czapy, to chwilowa dyskusja na twój temat. Przebiega ona mniej więcej tak:

- Ty, a słyszałeś, że Janek zarywa do jakieś osiemnastki?

- Jaki Janek?

- No ten, co z nami do klasy chodził.

- A, Janek. Ta? Ale przecież on jest w naszym wieku… ma 40 lat!

- No ma. Nieźle, nie?

- No, nieźle.  Ale historia! Ty, bierzemy Big Maca czy frytki?

Koniec. Tak najczęściej kończą się wszystkie dyskusje o czyichś decyzjach A zresztą: nawet, jeśli ta rozmowa trwałaby pięć razy dłużej, co to zmienia w twoim życiu? Czy przez takie rozmowy twoich znajomych twój świat nagle runie w gruzach, a z nieba spadną koty z wystającą z tyłka tęczą? Oczywiście, że nie.

JAK PRZESTAĆ PRZEJMOWAĆ SIĘ OPINIĄ INNYCH LUDZI

11357792_717389731720142_331706693_n

To naturalne, że przejmujesz się tym, co pomyślą inni ludzie. Wszyscy chcą być akceptowani i nikt nie chce, aby ktoś go wytykał palcami. Tylko teraz pytanie: czy jeśli ktoś cię wytyka palcami za jakąś twoją decyzję, to jest warty twojej uwagi?

Chyba nie.

Jeżeli otaczasz się ludźmi, którzy odwrócą się od ciebie za to, że idziesz po swoje, albo za to, jaki jesteś – to olej ich. Naprawdę. Na świecie żyje jakieś 7 miliardów osób (no, teraz jak to czytasz, urodziła się pewnie kolejna) z którymi możesz się przyjaźnić i z którymi możesz się trzymać. Przejmowanie się zdaniem grupki ludzi, którzy źle ci życzą w takim wypadku wydaje się być po prostu śmieszne.

Stresowanie się tym, co powiedzą rodzice, nauczyciele, znajomi, przyjaciele, znajomi znajomych i sąsiadka z yorkiem spod czwórki, to najgorsze, co możesz sobie zafundować. Pewnie, najlepiej, jakby wszyscy byli zadowoleni i szczęśliwi, ale koniec końców to ty za kilkadziesiąt lat będziesz sobie robił rachunek sumienia i to ty stwierdzisz, czy żyłeś po swojemu, czy popłynąłeś z nurtem, bo „co ludzie powiedzą” było dla ciebie ważniejsze od „czego ja chcę”.

Oczywiście, warto patrzeć na to, co myślą o tobie twoi najbliżsi, bo to niezła podpowiedź i czasami dobry pstryczek w nos. Taki, który mówi „ogarnij się. Tak nie powinno być”. Ale koniec końców to TY masz decydować, co robisz, jak to robisz i jaki jesteś. Wiesz, co cię powinno obchodzić? TWOJE ZDANIE. Zamiast myśleć: a co ludzie powiedzą? Zacznij siebie pytać: a co ja o tym powiem?

BYĆ SOBĄ, CZY NIE?

Jestem specyficzna. Chociaż nie wiem, jak bym chciała, nie potrafię być idealną dziewczyną z obrazka, z perfekcyjnym makijażem i ułożonym życiem. Gdzie jestem ja, tam jest chaos, głupoty, które gadam i jeszcze głupsze i żenujące rzeczy, które robię. A robię ich sporo. I też się kiedyś przejmowałam, że jestem przy innych jak jakiś puzzel, który przyplątał się do nieswojego zestawu. Nawet próbowałam się dopasować, ale mi to nie wychodziło. Przejmowałam się, co sobie ludzie myślą, aż wreszcie doszłam do wniosku, że albo w końcu będę Martą i oleję to wszystko, albo sama się zajadę, próbując tłumić mój entuzjazm i dziecięcą naiwność, żeby wyjść na cool osobę.

I kiedy odpuściłam, to nagle poczułam, jak to zajebiście jest być sobą. Mówić to, co się ma na myśli. Szaleć wtedy, kiedy chce się szaleć. Robić to, na co ma się ochotę i nie myśleć o tym, że ktoś może popukać się w czoło albo stwierdzić, że robię wiochę. Mam to gdzieś.  Ważne, że mogę sobie odetchnąć pełną piersią i żyć w zgodzie sama ze sobą.

A co ludzie powiedzą?

Nic mnie to już nie obchodzi.

#28 Piątek z Martą: koniec studiów

$
0
0

Ja żyję. Naprawdę. Patrzę na swoje ręce, widzę w lustrze swoje odbicie i naprawdę ledwo wierzę, że udało mi się przetrwać najgorszą sesję w całym moim cudownym studiowaniu.

Było ciężko. Głównie dlatego, że robiłam wszystko w trybie natychmiastowym – pomyliły mi się terminy i myślałam, że mam więcej czasu, a okazało się, że wyszło jak wyszło i muszę wszystko zdawać teraz, zaraz. Ale dzięki temu powstał całkiem przydatny tekst – „Rany, mam tyle do zrobienia!” – co robić, kiedy masz dużo na głowie?„.

Trudno mi opowiadać, co u mnie, bo przez cały czas siedziałam od siódmej (albo i wcześniej) do północy (albo i później) robiąc jakieś bezsensowne zadania na zaliczenie. O ile niektóre z nich rzeczywiście były naprawdę przyjemne do zrobienia i sensowne (na przykład przeprowadzenie wywiadu), o tyle inne wręcz przeciwnie – były tak bezsensowne i głupie, że trudno było mi się zmusić, żeby w ogóle je robić (bo jak robić coś bez celu?), ale przycisnęłam się i wykonałam, co trzeba.

77 (1)

W weekend muszę napisać jeszcze jedną pracę i mam koniec. Wolność. Licencjat zgłoszony, w poniedziałek będzie wydrukowany, a ja nie mogę uwierzyć, że to wreszcie KONIEC. Trzy lata temu prawie zniosłam jajko ze szczęścia, jak się dowiedziałam, że dostałam się na dziennikarstwo – dzisiaj skaczę z radości, że wreszcie je kończę. Życie robi różne niespodzianki :)

Na blogu pewnie było widać, że u mnie średnio – byłam tak zapracowana, że miałam po prostu już tego dosyć i dlatego niesamowicie się cieszę, że mam już to wszystko za sobą… jak dobrze!

CIEKAWE LINKI

Chodźcie na mój fanpage. Wrzucam zdjęcia i anegdotki, tego nie powinno się przegapiać. Serio – KLIK

Bardzo motywująca historia Sylwestra Stallone. Da się? Da. – KLIK

Kopie gazet tuż przed II WŚ – KLIK

Złe samopoczucie? Może przyczyna leży w jakiejś podstawowej rzeczy – KLIK

Ciekawostki o Nowym Jorku – KLIK

14 pomysłów na lepszy dzień – KLIK

Organizacja czasu: dlaczego czasami lepiej odpuszczać? – KLIK

Najlepsze wymówki po zawodach lekkoatletycznych. Uśmiałam się niesamowicie, połowę sama mówiłam na prawo i lewo - KLIK

NA MOIM BLOGU:

A co ludzie powiedzą? Jak przestać przejmować się zdaniem innych

Jak nie rozmawiać z mężczyznami?

Życie, o którym marzysz

Teledyski, które zniszczyły moje dzieciństwo

„Rany, mam tyle do zrobienia!” – co robić, kiedy masz dużo na głowie?

Miasto, które kocham i nienawidzę jednocześnie

BLOGI CZYTELNIKÓW:

Jeżeli chcesz, żeby Twój blog się tutaj znalazł – wyślij mi maila na kontakt@martapisze.pl z adresem bloga, w tytule wpisz #PiątekzMartą. Opisz jednym zdaniem swój blog i napisz, dlaczego jest warty polecenia. Wiem, jak ciężko zdobyć pierwszych czytelników, więc bardzo chętnie polecę Wasze blogi.

Pokochaj poniedziałek - Pokochaj poniedziałek to blog zachęcający do optymistycznego patrzenia na świat nie tylko w poniedziałek, ale w każdy inny dzień tygodnia :)
Szlachcic spod Rypina – bardzo ładny blog historyczny. Myślę, że warto zajrzeć, bo dla mnie to bardzo oryginalny i ciekawy pomysł na bloga :)
Antykobieta – „Głównym założeniem bloga jest szczerość, nie chcę przedstawiać na nim najlepszej wersji siebie, ale tę najprawdziwszą, by móc nie tylko czuć się na nim swobodnie, ale też spoglądać na własne zachowania z perspektywy człowieka, który przestaje ukrywać przed sobą własne brudy, piszę o swoich odczuciach, o świecie zewnętrznym i wewnętrznym, czasem o przyglądam się ludziom przez przyglądanie się własnej osobie, nie ma tu raczej porad ani dosadnej krytyki.”
Missy Sleepy – ifestylowy blog z dużą liczbą przemyśleń i spostrzeżeń autorki

DO POSŁUCHANIA:

Strasznie lubiłam tą piosenkę, ale przeszkadzała mi wstawka z rapem, czy co to tam jest. Raczej to nie są moje klimaty i uważałam, że to psuje cały utwór… dopóki nie odkryłam wersji bez tego. I teraz mogę sobie psuć przycisk „odtwórz ponownie” bez zgrzytów. :)

DO OGLĄDANIA:

W ramach odmóżdżenia się i przerwy od wszystkich zaliczeń, obejrzałam film polecany przez AnięThe other woman z Cameron Diaz. Śmieszne, lekkie, rozbawiło mnie i poprawiło humor. Bohaterka, która gra Cameron spotyka się z facetem swoich snów i wszystko jest pięknie do momentu w którym dowiaduje się, że Pan Idealny ma żonę. Co więcej, Cameron tą żonę poznaje i… zaczynają się przyjaźnić. Więcej nie powiem, bo będzie wielki spoiler. :)

Jak nie zmarnować wakacji?

$
0
0

Co roku jest to samo – obiecujesz sobie, że tym razem wyciśniesz wakacje jak cytrynę: będziesz wszędzie, zapiszesz się do jakiejś sekcji, przeczytasz milion książek, będziesz pisać bloga, ćwiczyć, grać na gitarze i jeść lody za własnoręcznie zarobione pieniądze.
A potem przychodzi wrzesień, siadasz przy biurku i myślisz: kurczę, kiedy to wszystko minęło?

Wakacje są od tego, aby odpoczywać. Pewnie. Tylko bądźmy szczerzy: czy serio opłaca się przez dwa albo trzy miesiące wstawać o trzynastej, oglądać seriale, jeździć cały czas nad tę samą rzekę i nie kiwnąć nawet małym palcem u nogi?
Oczywiście, że nie.

To są dwa lub trzy miesiące – w takim czasie można zrobić NAPRAWDĘ sporo. Można zmienić swoje życie i obrócić je do góry nogami. Można zrobić wszystko. Trzeba tylko chcieć.

I zadać sobie pytanie: JAK to zrobić?

RUSZ GŁOWĄ

Zastanów się, nad rzeczami, na które zawsze masz ochotę, ale nie masz na nie czasu: bierz kartkę i wypisuj wszystko, co ci przyjdzie do głowy. Pamiętaj, że to naprawdę nie muszą być ambitne rzeczy w stylu „dostać super pracę” albo „napisać całą książkę w dwa miesiące”. Równie dobrze możecie chcieć nadrobić filmy, książki, które was ominęły, zapisać się na fitness albo zacząć częściej czytać mojego bloga. Cokolwiek, na co nigdy nie masz czasu, albo na co zwykle ci go szkoda. Od wieków planujesz wyjazd do sąsiedniego miasta na – podobno – niesamowite lody albo basen? A może od trzech lat obiecujesz, że odwiedzisz przyjaciółkę mieszkającą na drugim końcu Polski? Czy czasami nie mówiłeś, że chcesz wreszcie zwiedzić swoje miasto? Zapisuj. Wszystko. Spokojnie, zdążysz.

PRZESTAŃ SIĘ CACKAĆ

Rozbrajają mnie osoby, które zawsze mi narzekają, że są strasznie niewyspane, więc przez całe wakacje śpią do piętnastej. Spoko, rozumiem, że po roku szkolnym można odsypiać, ale PRZEZ TRZY MIESIĄCE? Ludzie, dajcie spokój. Przeznacz sobie pierwszy tydzień na wielkie spanie, jeśli musisz, a następnie ustal godzinę, o której będziesz wstawał w wakacje. Ósma albo dziewiąta wydają się być w porządku. Dzięki temu niesamowicie wydłużasz sobie dzień!
I błagam, nie wciskaj mi kitów, że nie potrafisz wstać o tej godzinie, bo musisz spać przynajmniej jedenaście godzin: to bzdura. Najlepiej spać 7,5 godziny – organizmu nie oszukasz. Jeśli czujesz się niewyspany nawet, jeśli śpisz po kilkanaście godzin, to znaczy, że się „przespałeś” – czyli przesadziłeś w tą drugą stronę. Radzę poczytać o cyklach snu – warto starać się do nich stosować, bo wtedy nawet po 6 godzinach człowiek czuje się jak szczęśliwy, pełen energii ptaszek.
 
A więc: staraj się wstawać o stałej porze, najlepiej koło godziny dziewiątej. To na tyle późno, by zdążyć się wyspać i na tyle wcześnie, że masz cały dzień na spełnianie swoich celów.

ZAŁÓŻ ADIDASY

Nie musisz robić tego codziennie, ale warto w wakacje trochę się poruszać. Bieganie, ćwiczenia, ale też basen z przyjaciółką albo partyjka squasha czy czegoś, w co można grać z kimś. Jeśli dysponujesz pieniędzmi, zawsze możesz zapisać się na jakieś zajęcia na siłowni, tam też jest okazja do poznania nowych ludzi. Ruch dodaje energii, czujesz się lepiej no i robisz coś dla siebie. Wiesz, Codziennie Fit i te sprawy. :)

WYJDŹ POZA FEJSA

Nawet najwięksi outsiderzy potrzebują czasami towarzystwa. Spróbuj przynajmniej raz w tygodniu wyjść z kimś… gdziekolwiek. Mogą to być, tak jak wcześniej pisałam, ćwiczenia, może być piwo w ogródku (tylko dla pełnoletnich!) albo seans filmowy. Cokolwiek, żeby tylko spotkać się z ludźmi. Możecie zorganizować grilla, jechać na rowerową wycieczkę, ogarnąć spotkanie klasowe po latach…

MIEJ SWÓJ PLAN

Rozumiem, że po całym roku szkolnym albo akademickim masz dosyć patrzenia na plany, ale w miarę ułożony harmonogram pomoże ci fajnie spędzić wakacje. Nie mówię tu o planowaniu każdej godziny i biczowaniu się za każdym razem, kiedy robisz coś bezproduktywnego: nie! Chodzi mi o zapisywanie sobie rzeczy, które chciałbyś dzisiaj zrobić albo na które masz ochotę. Basen, zakupy, książka, blogi, film – ten trik sprawia, że człowiek lepiej się trzyma swoich postanowień i łatwiej mu relaksować się bardziej wartościowy sposób.

SPAKUJ SIĘ I WYJEDŹ

Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy tutaj szastamy na kasą na prawo i lewo, więc nie mówię tylko o wakacjach na Majorce czy czymś podobnym: zawsze można wsiąść z chłopakiem/znajomymi/rodziną na rowery i pojechać do lasu obok, na polanę, nad rzekę, nad jezioro i spędzić miło dzień. Może masz gdzieś blisko fajne miejsca, które warto odwiedzić? Wystarczy przecież chwila z Google i już wiadomo, czy w okolicy jest coś wartego uwagi.
A jak macie działkę… to wycieczka może być i na działkę.

MOŻE PRACA?

Jeśli masz ochotę – albo potrzeby finansowe – to zawsze możesz się złapać jakiejś dorywczej pracy w wakacje lub zaliczyć staż/praktyki. Na blogu pokazał się kiedyś wpis o tym, jak znaleźć pracę i zdobyć doświadczenie – KLIK.

ZNAJDŹ COŚ DLA SIEBIE

Nawet w bardzo małych miastach w czasie wakacji organizowane są różne sekcje, spotkania, warsztaty i szkolenia. Przejrzyj ofertę swojego domu kultury oraz bibliotek. Poza tym, często na stronie miejscowości albo w lokalnej gazecie możesz sprawdzić, czy akurat nie robią kółka fotograficznego pod twoim domem. Warto się zapisywać na takie rzeczy, bo po pierwsze, fajnie spędzasz czas, po drugie, poznajesz nowych ludzi, a po trzecie, uczysz się czegoś ciekawego. A może jakiś wolontariat, na przykład w schronisku (dla tych, którzy lubią głaskać zwierzątka), w stadninie (dla tych, którzy chcą pojeździć na koniach za darmo) albo miejscu, w którym potrzebują uczynnych ludzi (dla wszystkich, którzy wiążą swoją przyszłość z pomaganiem albo po prostu mają dobre serce)?

Poza tym, chodź na wakacyjne koncerty – to też dobra zabawa!

NIE ZAPUSZCZAJ SIĘ

Ten punkt może wydać ci się zabawny, ale prawda jest taka, że wieczne chodzenie w powyciąganych ciuchach, rzadsze mycie się (przecież nigdzie nie wychodziłem!) i ogólne nieogarnięcie się sprawiają, że człowiek jest bardziej leniwy. Jak już wstaniesz rano, od razu się ogarnij – to łatwy sposób na szybki zastrzyk motywacji i energii, naprawdę. Banalne, ale działa.

NADRÓB ZALEGŁOŚCI

Obejrzyj filmy, które wszyscy już widzieli poza tobą, przeczytaj książkę, którą ktoś ci polecił, przejrzyj stronę, którą zapisałeś kiedyś w zakładkach. Zadzwoń do znajomego, którego dawno nie widziałeś i umów się na kawę. Wakacje to idealny czas na nadrobienie wszystkiego, co zazwyczaj odkładasz na bliżej nieokreślone „później”.

NAJWAŻNIEJSZE: WYLUZUJ

Pamiętaj, że nie chodzi mi o to, żeby zasuwać przez 24/7 jak Robocop, żeby wykorzystać każdą sekundę wolnego czasu. Po prostu fajnie jest zrobić mnóstwo dobrych, przyjemnych rzeczy. Zrelaksować się można na wiele sposobów – wcale nie potrzebujesz do tego dwudziestogodzinnego snu i przełączania pilotem kanałów. Można zrobić MASĘ świetnych rzeczy, poznać nowych ludzi, zaliczyć kurs, nauczyć się czegoś, przeczytać coś wspaniałego… ludzie, to są aż dwa/trzy miesiące! Kupa czasu, który serio szkoda zmarnować na nic.

Oficjalnie daję sobie i Tobie kopa w tyłek i otwieram tym wzniosłym czynem wakacje 2015.
 
PS Koniecznie podziel się w komentarzach planami! Co zamierzasz zrobić?
PS 2 Co myślicie o poście z moimi planami na wakacje?

Znajdziesz mnie:
FACEBOOK || INSTAGRAM || ASK.FM || YOUTUBE || BLOGLOVIN’

Jak zmienić swoje życie? Konkretna motywacja

$
0
0

Jeśli zastanawiasz się, jak wreszcie zmienić swoje życie i zrobić coś, o czym od dawna marzyłeś? Czy myślisz czasami o tym, jak zacząć spełniać swoje marzenia i robić to, co chcesz robić, a nie to, czego świat od ciebie oczekuje? Wbrew pozorom, to wcale nie jest takie skomplikowane, jak się wydaje. Wystarczy tylko uświadomić sobie jedną, prostą rzecz.

Już od dawna bardzo chciałam zrobić ten filmik i… udało się! Miłego oglądania – i dajcie znać w komentarzach, czy Wam się podoba.

Zasubskrybuj mój kanał: KLIK

Fanpage kanału Jestem Marta: KLIK
Instagram: KLIK
Ask.fm (można mnie spytać PRAWIE o wszystko) : KLIK

„Tak jakoś wyszło”, czyli jak to jest nie wierzyć w siebie

$
0
0

Gala Bloga Roku. Wokół szum rozmów, dziewczyny w wysokich obcasach i wszechobecne poczucie ekscytacji, bo każdy przecież liczy na to, że coś mu się uda wygrać. Gdzieś tam miga Raczek, potem śmiga Kuźniar, rozpoznaję twarze blogerów i zaskakuje mnie, jak wielu z nich kojarzę. Czuję, że mam mokre dłonie, bo trochę się stresuję. Szarpię Patryka za rękaw.

– Patryk – mówię mu na ucho i dzisiaj nie muszę się nawet wspinać na palce, bo mam na sobie szpilki, które pamiętają moją studniówkę – Patryk, a jak się pomylili i niechcący mi wysłali zaproszenie?

– Co? – pyta zbity z tropu. Powoli kierujemy się w stronę sali, w której mają być ogłoszone wyniki. Wzdycham.

– A co, jeśli im się pomyliło? Jeśli, nie wiem, źle postawili tą złotą kopertkę, i potem się okaże, że wcale się nie dostałam do finału? Przecież ja tu nie pasuję – mówię nerwowo i czuję, że zaczynam się jeszcze bardziej stresować. Cały czas mam przeczucie, że to jakiś dziwny traf. Że ci wszyscy ludzie coś sobą reprezentują, a u mnie tak jakoś wyszło.

Jak zwykle.

Nie mogę dzisiaj normalnie funkcjonować. Przeczytałam we wpisie Jacka o syndromie oszusta i czuję, jakby ktoś przyłożył mi czymś ciężkim w głowę, bo gdy poszukałam dalej, okazało się, że to cholerstwo po prostu opisuje moje życie.

Syndrom oszusta – ludzie cierpiący na syndrom oszusta uważają, że ich sukcesy są dziełem przypadku, szczęścia, znajomości czy urody. Mimo zewnętrznych dowodów ich kompetencji, takie osoby ciągle są przekonane, że są oszustami i nie zasługują na sukces, jaki osiągnęły. Są przekonane, że ludzie je przeceniają i uważają za inteligentniejsze/bardziej uzdolnione niż są naprawdę. Boją się, że ich niekompetencja w końcu wyjdzie na jaw, co sprawi, że rozczarują wierzących w nie ludzi.

Daleka jestem od diagnozowania rzeczy przez internet, ale ta definicja przypomniała mi w cholerę sytuacji w życiu, w których czułam się jak ktoś, kto miał szczęście i został wyróżniony, chociaż na to nie zasługiwał.  Bo „tak jako wyszło” i „no jakoś mi się udało”.

I uwierzcie mi, to nie jest miłe uczucie.

ZAWSZE JEST POWÓD

Najczęściej spotykało mnie to podczas biegania i zawodów. Kiedy pobiegłam źle, czułam, że jestem do dupy – że tyle trenuję, tak się staram, ale widocznie nie mam talentu, skoro po całym przetrenowanym sezonie zimowym nie potrafię po prostu wejść w bloki i dobrze pobiec. Z kolei kiedy byłam w formie i czasy były coraz lepsze, zawsze było coś, co mogło mi pomóc:

  • wiatr był w plecy, więc biegłam szybciej,
  • nie było moich stałych rywalek i dlatego zajęłam pierwsze miejsce,
  • były moje stałe rywalki, ale miały zły dzień,
  • na tym stadionie biega się szybciej,
  • mam nowe kolce,
  • zjadłam dzisiaj jajecznicę i pewnie białko mi pomogło (naprawdę),
  • jestem kobietą, więc pewnie mam jakiś moment cyklu, w którym mam więcej hormonów i mi się udało,
  • fotokomórka źle działa,
  • schudłam,
  • ważę 50 kilogramów, a jak ważę 50, to zawsze szybciej biegam,
  • jakoś tak wyszło.

Brzmi głupio, co?  Z perspektywy czasu (2 lata bez treningów!) i po spisaniu tego dopiero to widzę. Widzę, jak irracjonalnie te powody brzmią, ale mimo to, jak Boga kocham, myśli, że rzeczywiście mam motor w tyłku i po prostu szybko biegam mogłabym policzyć na palcach jednej ręki.

Pieprzone „jakoś tak wyszło” jest jakimś hasłem mojego życia. Powinnam sobie to wytatuować na czole, bo ile razy do czegoś dochodzę, to tak to komentuję. Zawsze wydaje mi się, że miałam szczęście i że nie zasługuję na tą uwagę, jaką poświęcają mi ludzie.

2

Tak było z Blogiem Roku. Przez całą galę biło mi serce i ciągle się bałam, że jak dojdzie do wyczytywania finalistów mojej kategorii, gdzie były plansze z nazwami bloga – mojej tam nie będzie. Wydawało mi się, że to jest albo jakiś sen, albo jakaś wielka pomyłka i zaraz się okaże, że nie powinno mnie tam być. Bo dlaczego bym miała?

Tak jest za każdym razem, kiedy widzę, że na blogu przybywa mi czytelników. Myślę sobie: pewnie jakiś wpis ich zaciekawił i za miesiąc ich nie będzie. Sprawdzam za miesiąc – jest ich więcej. Czemu? Może mam źle podpięte statystyki?

Zdarza mi się, że podrywa/komplementuje mnie jakiś mężczyzna i zawsze mam wrażenie, że dzisiaj mam po prostu dobry dzień z moim wyglądem i to dlatego. Spinam się wtedy i jeśli widzę tą osobę na drugi dzień, staram się wyglądać jeszcze lepiej, żeby jej nie rozczarować czasami tym, jak „naprawdę” się prezentuję.

Myślę też w ten sposób kiedy publikuję jakiś wpis o moim życiu albo mojej organizacji. Dostaję komentarze, że jestem bardzo zorganizowana i czuję popłoch. Bo może napisałam coś źle, skoro tak mnie ludzie chwalą? No rany, to tylko spisane obowiązków w kalendarz i zorganizowanie dobrze czasu. Każdy to potrafi.

To jest naprawdę męczące. Po prostu. Ciągłe poczucie, że ludzie cię uważają za lepszą, niż jesteś.

MĘTLIK

I może nawet nie zwróciłabym uwagi na definicję syndromu oszusta we wpisie Jacka, gdyby nie to, że najczęstszą rzeczą, którą wygarniają mi ludzie, którzy mnie pocieszają, kiedy mam zły humor, jest:

„Czy ty zawsze musisz myśleć, że ci się tylko udało? Może w końcu zaakceptujesz fakt, że po prostu jesteś w czymś dobra?”.

Mam mętlik w głowie. Nawet nie potrafię wymyślić jakiejś puenty dla tego wpisu, więc zostawię to tak w połowie.


10 nieznanych faktów o mnie… w memach

$
0
0

Każdy ma swoje tajemnice. I chociaż ja nie znam waszych, to wy dzisiaj macie okazję poznać takie moje sekrety, o których nie wie nikt. No, może poza moimi przyjaciółmi.

Miałam dzisiaj napisać o czymś innym, ale od dwudziestu minut lecą mi łzy i prawie się duszę ze śmiechu. Memy, które wam zaraz pokażę, idealnie opisują całe moje życie – tak bardzo, że czuję się aż dziwnie, kiedy patrzę na kolejny i znów widzę dokładnie moje zachowanie.

Gotowi poznać 10 moich sekretów wyrażonych za pomocą memów? Zapraszam.

Wszystkie memy pochodzą z instagrama Elite Daily.

1. „- Marta, jesteś gotowa?””- Tak, już idę!”.

Za każdym razem, kiedy wychodzę na domówkę, idę na spotkanie, szykuję się na randkę, umawiam się z koleżanką, obiecuję sobie, że tym razem się nie spóźnię i specjalnie wcześniej zacznę się szykować, żeby być piękną i gotową na czas. Ale teoria swoją drogą, a praktyka swoją, bo za każdym razem kończy się tak samo: budzę się siedząc przy laptopie 5 minut przed wyjściem i zamiast po prostu wybiec na spotkanie, zaczynam się szykować jak sójka za morze. Jeszcze tylko wezmę prysznic, makijaż i standardowa panika pod tytułem „CO JA MAM UBRAĆ?!”.

60 minut później jestem gotowa.

 

 

11419102_456377241198700_1172235195_n (1)

 

2. „Pamiętam każdy tekst piosenki z lat 90., ale nie pamiętam za jaką cholerę poszłam do kuchni”

11357965_1645057389039091_1509251342_nGdyby ktoś mi płacił za każdym razem, kiedy moje nogi zaprowadzą mnie do kuchni, a ja kompletnie nie wiem, dlaczego tam poszłam, byłabym już bogatsza niż Bill Gates. Najgorsze jest to, że wracam wtedy do pokoju i przypominam sobie, po co byłam w kuchni, więc idę tam drugi raz… i znów zapominam.

3. Co robię, kiedy widzę, że moja przyjaciółka znów wraca do swojego byłego chłopaka

Człowiek się stara, tłumaczy, ociera łzy, kupuje wino, pozwala zanocować, cieszy się, że wreszcie zrozumiała, że był palantem, a potem znów zaczyna się od nowa.

I kto jest wtedy tym złą? Oczywiście, że ja.

Więc od paru lat się w ogóle nie wtrącam w czyjeś związki i nie wypowiadam, bo zapamiętajcie sobie, że istnieje jedna zasada: oni się pogodzą, a ty będziesz tym, który podjudzał do zerwania.

 

11363711_1640109339540763_1851402675_n

4. Kiedy widzę, że ktoś przejmuje się moimi studiami

„Kiedy patrzysz na jednego z twoich kolegów z pracy, który się stresuje  i myślisz sobie „ty naprawdę nie masz w dupie tej roboty, co? Wow.”

Przepraszam, ale to dziennikarstwo. Było wiadome, że wszyscy zdamy. Wkuwanie przez całą noc przed egzaminem czy stresowanie się zaliczeniem było bezcelowe (poza tym, na studiach sprawdza się zasada „na przypale albo wcale”).

11335053_593412880761067_1408987220_n

 

5.  „Czy powinnam to kupić?”

„Ja: czy powinnam to kupić?

Mózg: nie

Portfel: nie

Rodzice: nie

Ja: KUPIONE!”

Właśnie w ten sposób kupiłam ostatnio zwykłe krótkie spodenki z sieciówki za stówę.

11326828_328137260689934_1901204533_n

 

6. Kiedy skończę serial…

… kompletnie nie wiem, co mam dalej zrobić ze swoim życiem. Zawsze przywiązuję się do bohaterów i potem jest mi smutno. Naprawdę.

11325083_578667032235814_744887111_n

 

7. Przed wyjściem jem na zapas, żeby nie być głodną

11098342_826325564071315_710505998_n

To jest takie głupie, że dziwię się, że dalej to robię. Nienawidzę uczucia głodu i zawsze zanim wyjdę jem, żeby potem nie czuć burczenia w brzuchu. Kiedy jadę do domu rodziców (2 h) zabieram ze sobą coś do jedzenia, bo zawsze jestem głodna w trakcie podróży. Swoją drogą, trudno mi policzyć momenty, w których nie jestem głodna. Może wtedy, kiedy śpię.

8. Wcale nie myślę tak dużo…

To co na obiad dzisiaj?

10952592_665043070290874_304306930_n

 

9.  Powinnam sobie zablokować fejsa po winie

Scenariusz:

1. Piję wino.

2. „Hejka, co u ciebie?” napisane do 30 osób.

3. Rezultat:

11078746_1560947970831766_413209995_n

 

10. Ja 10 minut po kłótni z chłopakiem.

Nie lubię się kłócić.

large

 

Macie jakieś memy, które opisują Wasze życie? Pośmiejmy się razem.

I na dokładkę:

11. Kiedy moje przyjaciółki proponują %.

11324303_1601653193420897_1581162_n

Jak dobrze wykorzystać wakacje? Moje plany na lato

$
0
0

Naprawdę z całego serca kocham lato. Chociaż pogoda nie ma na mnie jakiegoś niesamowitego wpływu, to jednak zawsze czuję, że w wakacje mogę dużo więcej, niż zwykle. Wstaję wcześniej, robię dużo i nie mam żadnych problemów z motywacją. Dlatego, jak co roku, sezon letni mam zamiar wycisnąć prawie tak bezlitośnie, jak zwykle wyciskam cytrynę.

Tak naprawdę mimo wszystko czuję, że jeszcze nie mam wolnego – pewnie tak naprawdę będę miała wrażenie wolności po godzinie 12 siódmego lipca, kiedy obronię się i będę pewna, że to definitywny koniec. Mimo to już zaczęłam planować to, co będę robić przez następne trzy miesiące – głównie dlatego, że nie mogę się już doczekać!

WAKACJE 2015 – STAWIAM NA ROZWÓJ

… i to  w różnych dziedzinach. Chociaż pracuję cały czas, chcę spróbować podkręcić moją produktywność i skrócić czas ślęczenia nad mailami na rzecz skupienia się na moich blogach i kanale.

GŁÓWNE PLANY:

Ten blog: ostatnio szukam tego „czegoś”. Widzę jednak, że mój blog  sam sobie obiera jakąś ścieżkę i chyba po prostu nią pójdę (dopóki mi się nie znudzi). Chcę, żeby to było pozytywne, motywujące (ale nie rozwojowe) miejsce i chyba na razie wszystko zmierza w dobrą stronę. Chciałabym też zostać przy moich wpisach dotyczących związków czy zachowań ludzi – nie przeżyłabym, gdybym miała pozbawić się przyjemności komentowania świata. :)

Teoretycznie więc tematyka nie będzie się znacznie zmieniała, ale chcę poświęcić na to miejsce więcej czasu. Reaktywować newsletter (do którego zapisało się w międzyczasie 500 ludzi :O), częściej udzielać się na profilach (facebook, instagram, ask.fm) i może wrócić do Wtorków z Martą, jeśli czytelnicy wyrażą taką chęć (dla nieuświadomionych: wtorki z Martą polegały na tym, że siedziałam w określonych godzinach na skypie i można było do mnie pisać i dzwonić).

Codziennie Fit: tutaj pracuję nad swoją regularnością i chcę wprowadzić kilka fajnych nowości. Będzie się dużo działo :)

Kanał na youtube: i… mam pewien ambitny plan, który mam zamiar wprowadzić w życie 1 lipca. Przez cały lipiec chcę codziennie wrzucać vlogi – zobaczymy, jak mi to wyjdzie :) Jestem tym bardzo podekscytowana i mam w sobie dużo zapału! Mam nadzieję, że będzie się wam podobać.

Te wakacje chcę poświęcić na moje internetowe miejsca, które kocham – głównie dlatego, że muszę się o czymś przekonać zanim zacznę studiować na AWFie.

POMNIEJSZE:

Kolejna gałąź Brandburgera: cholera, nie mogę powiedzieć nic więcej, ale jestem strasznie podekscytowana, a efekty prawdopodobnie zobaczycie niebawem. Na mnie. I może na sobie też, jeśli będziecie mieli ochotę. :)

Treningi: mam teraz więcej wolnego czasu, więc spokojnie mogę wrócić do ćwiczenia 6 razy w tygodniu. Więcej o tym na pewno przeczytacie na CF.

Książki: dalej aktualne jest moje wyzwanie „przeczytaj tyle, ile masz wzrostu”. To, co czytam, można śledzić na moim profilu na lubimyczytać (a ja go muszę uaktualnić).

Gry: ostatnio w moim vlogu opowiadałam o grach, a na wakacje mam zamiar dać nowym produkcjom kolejną szansę. Marzę sobie o wieczorach spędzonych na graniu i chyba tak to się skończy. <3

Wyjazdy: zaplanowany mam tylko na razie jeden – spędzę kilka dni nad morzem, wpadnę też na See Bloggers i już się nie mogę tego doczekać, bo edycja zimowa była świetna :) Myślę, że jeszcze może uda mi się gdzieś pojechać, a jak nie – na pewno chcę posiedzieć trochę w rodzinnym domu, a zwłaszcza u mojej siostry na wsi, gdzie są takie cudowne koty jak ten:

BOŻE, TAK BARDZO SIĘ ZAKOCHAŁAM <3 #Martakociara

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Marta (@martapisze)

Rozwój: ponieważ prawdopodobnie od października będę studiować na nowym kierunku, po obronie chcę zaopatrzyć się w książki i już na własną rękę zacząć naukę. Nie mogę się doczekać, aż będę miała uprawnienia i będę mogła trenować innych ludzi! <3 Coraz częściej myślę, że to jedna z rzeczy, które naprawdę mocno chcę robić w życiu (oprócz pisania).

Poza tym, muszę trochę posiedzieć nad angielskim, bo mam coraz większą przerwę  i już mnie to zaczyna niepokoić. Prawdopodobnie będę się go uczyć czytając książki w tym języku, oglądając filmy i próbując pisać coś/mówić po angielsku.

Książka. Siedzi mi w głowie już od dawna, w poprzednie wakacje nawet zaczęłam pisać, ale to nie było TO. Nie wiem, czy jestem w stanie w tym momencie swojego życia usiąść na dupie i napisać to, co mam w głowie, ale pociesza mnie myśl, że mam już wszystko – bohaterów, fabułę, napisany prolog i tak naprawdę cała historię. Pozostała najtrudniejsza część – spisanie tego. To taki plan na wakacje, który jest moim „może to zrobię”. Na pewno nie chcę sobie robić żadnej presji, bo to kompletnie bezsensowne.

Mam nadzieję, że cieszycie się, że będzie mnie w sieci sporo. :) Ja już się nie mogę tego doczekać i naprawdę jestem szczęśliwa, że będę miała więcej czasu dla czytelników – będzie nam łatwiej utrzymywać kontakt :)

I… to chyba wszystko. Jakie Wy macie plany na te wakacje?

fot. Patrycja Kastelik

Dlaczego nie masz motywacji? Zagadka rozwiązana!

$
0
0

Czasami wydaje ci się, że cały ten świat jest na jakichś narkotykach, których ty, dziwnym trafem, nie możesz dostać. Obserwujesz, jak ludzie zaczynają ćwiczyć, brać udział w konkursach, rozwijać własne firmy oraz podbijać biegun północny i zastanawiasz się, co z tobą jest nie tak, że tobie… po prostu się nie chce.

„Nie mam motywacji” – myślisz sobie, kiedy kolejny wieczór z rzędu spędzasz na odświeżaniu tablicy na fejsie.  „Ja też tak zrobię” – przechodzi ci przez głowę, kiedy patrzysz na zdjęcia znajomej (minus piętnaście kilo). „Od jutra zaczynam!” – mówisz sam do siebie pod nosem każdej nocy przed spaniem.

A potem nic się nie dzieje.

Głównie dlatego, że chyba każdy twój dzień wygląda tak samo. Że oczekujesz, że coś się zmieni, że obudzisz się rano z niesamowitą energią i zapałem do pracy, a tu dzień jak co dzień. Tak jak zwykle nie chce ci się wstać, tak jak zwykle wizja biegania o świcie nie jest jakoś szczególnie atrakcyjna, tak jak każdego dnia myślisz, że powinieneś zrobić sobie listę zadań, a potem masz to w dupie, bo nie chce ci się nawet spisać tych trzech rzeczy, które masz dzisiaj wykonać.

I każdego dnia obiecujesz sobie, że to już ostatni raz.

Wiesz, na czym polega twój problem? Nie na tym, że nie masz „motywacji”. Nie na tym, że masz gorszą sytuację. Nawet nie na tym, że jesteś leniem i sama myśl o ruszeniu się do kuchni sprawia, że już czujesz się zmęczony.

Problem polega na tym, że jesteś święcie przekonany, że coś się nagle stanie. Że nadejdą fanfary, fajerwerki, że nagle jakiś niski głos z niebios, dziwnym trafem przypominający głos Morgana Freemana powie ci, co masz robić.

No nie.

Takich rzeczy to nie ma nawet w Erze.

NICNIEROBIENIE = WIĘKSZE NICNIEROBIENIE

Sprawa jest bardzo prosta i wygląda następująco: jeżeli nic nie robisz, to nic się nie zmieni, dopóki ty nic nie zmienisz.

Tadadam! Zagadka motywacji i wszechświata rozwiązana. Bo widzisz: im częściej nic nie robisz, tym dłużej będziesz nic nie robił. To trochę jak z dietą, na przykład. Jeżeli trzymasz się diety, to trzymasz się diety. Jeżeli robisz jeden dzień przerwy, to jest spoko. Ale jeżeli zrobisz dwa albo trzy, to bardzo prawdopodobne, że potem będzie jeszcze czwarty dzień i piąty, aż w końcu zanim się obejrzysz, na śniadanie, obiad i kolację będziesz zajadał się czekoladą, bo wypadniesz z rytmu.

Po prostu tak to działa.  Popatrz sobie na francuskich żołnierzy w trakcie II wojny światowej – nie mieli zbyt dużo do roboty w okopach:

„Nie da się spędzać całego czasu na graniu w karty, piciu i pisaniu listów do żony – napisał jeden z francuskich żołnierzy. – Wylegujemy się na sianie i ziewamy, i nawet zaczynamy gustować w takim lenistwie. Myjemy się coraz rzadziej, już nie przejmujemy się goleniem i nie potrafimy się zmusić do pozamiatania albo posprzątania stołu po jedzeniu. Wraz z nudą w bazie zapanował brud.” – II wojna światowa, Antony Beevor.

Im dłużej nic nie robisz, tym bardziej nic się nie będzie chciało. Tyle. To ta wielka tajemnica „motywacji” i zmotywowanych ludzi. Nie chodzi o to, że Ewka Chodakowska bierze coś w łazience po kryjomu. Chodzi o to, że ciągle coś robi, więc ciągle czuje zapał i chęć do pracy. Im dłuższą miałaby przerwę, tym trudniej byłoby jej zacząć znowu.

Więc tak naprawdę, jaka jest ta wyczekiwana przez wszystkich odpowiedź na pytanie „jak znaleźć motywację?”. Bardzo prosta.

Rusz dupę.

Jak to jest być potworem?

$
0
0

Moja mama czasami mówi, że istnieją ludzie i parapety, ale żeby się klamką urodzić, to dopiero sztuka.

Ale klamka to pikuś. Gorzej być potworem.

Opowiem wam pewną historię.

Był sobie czternastoletni chłopiec, który miał problemy w szkole. Te problemy polegały na tym, że dzieci z innych klas się z niego śmiały. Dość intensywnie. Że nosi rurki, czesze sobie fryzurkę i ogólnie, że niezły z niego pedał. Dzieci śmiały się dzień w dzień, a chłopiec to przeżywał, bo chociaż skarżył się nauczycielom, ci udawali, że problemu nie ma.

Bo przecież z każdego czasami się śmieją, nie? No hej, każdy z nas to przecież przeżył, to tylko szkoła, prawda?

No nie. Problem jednak był, bo pewnego dnia chłopiec się powiesił. Na sznurówce. A w liście pożegnalnym napisał, że jest zerem.

„DZIECI SĄ OKRUTNE”

Mówią, że dzieci są okrutne. No są. Walą prosto z mostu, często nie liczą się z czyimiś uczuciami i do końca nie rozumieją, co tak naprawdę robią i jakie mogą być tego konsekwencje. Nie wiem, czy czternastolatków i trzynastolatków też można w ten sposób usprawiedliwiać (bo jak Boga kocham, mi w takim wieku nigdy do głowy nie przyszło gnojenie kogoś), ale jestem w stanie jakoś zrozumieć, że może te dzieciaki mają naprawdę burzę hormonów w swoim organizmie i któryś z nich trochę zaciemnił ich ocenę sytuacji.

O reakcji – a właściwie jej braku – nauczycieli nawet nie chce mi się gadać. Nie ma to jak bagatelizować problemów uczniów, a potem się dziwić, że dziecko się zabiło. To niesamowite, jak czasami bardzo nieodpowiedni ludzie zajmują się robotą, która kompletnie nie jest dla nich.

Ale pomińmy ten aspekt. To nie pierwszy raz, kiedy dzieje się coś w tym stylu. Pamiętacie sytuację Ani, która została upokorzona i zgwałcona (bo inaczej się tego nie da nazwać) w klasie pod nieobecność nauczyciela?

To teraz wyobraźcie sobie, że w historii tego chłopca działo się coś jeszcze.

NIE DADZĄ MU SPOKOJU NAWET PO ŚMIERCI

Ktoś po jego śmierci założył fanpage pod tytułem „Imię nazwisko chłopca, dobrze, że zdechł”. 

Czy Wy to rozumiecie? Powtórzę: DOBRZE, ŻE ZDECHŁ. A na fanpage – przerobione zdjęcia tak, żeby ośmieszyć chłopaka, który ODEBRAŁ SOBIE ŻYCIE Z POWODU DRWIN.

To nie są dzieci. To są małe potwory. Wiecie, kiedy można powiedzieć „och, to tylko dziecko”, albo „no, dzieci są okrutne”? Kiedy jedno drugiemu zabierze zabawkę i kopnie jeszcze w goleń. Albo kiedy kilkoro dzieciaków powie innemu, że nie chce się z nim bawić i że nie należy od dzisiaj do ich paczki. Rany boskie, dobra, można powiedzieć, że dzieci są okrutne, kiedy jedno drugiemu krzyknie, że jest grube. Zdarza się. Może odcisnąć piętno na tym wyzywanym dziecku, ale da się to podciągnąć pod głupotę młodego wieku. Gimnazjum i koniec podstawówki to naprawdę durny okres.

Wtedy dzieci są okrutne. Wtedy można powiedzieć „no, to nie jest wina dziecka, dzieci takie są”.

W przypadku oprawców chłopca (i prawdopodobnie administratorów strony – to znaczy, to moje przypuszczenie, nie chcę nikogo oskarżać) to nie funkcjonuje. Przepraszam bardzo, ale tego się nie da skwitować tylko „no, taki głupi wiek”, bo to już nie jest tylko wina wieku. Ktoś, kto gnoi tak drugiego człowieka i nawet po jego śmierci nie ma cienia refleksji, dla mnie jest tylko potworem. A kto odpowiada za to, że dziecko stało się takie, a nie inne? Rodzice. Ale uderza mnie coś jeszcze – brak jakiejkolwiek refleksji u tych dzieciaków. To nie jest siedmiolatek czy pięciolatek – to już nastolatki, które mają swój rozum i podejmują świadome decyzje. Najpierw wyzywały kolegę, potem widocznie miały gdzieś jego śmierć, a teraz jeszcze ich to strasznie bawi, że chłopak się przez nich powiesił. Nie brzmi dla was jak opis potwora? Bo dla mnie tak. Przeraża mnie nie tylko to, jak zostały wychowane, ale to, że same nie mają jakiegoś momentu, w którym pomyślały „kurczę, to było złe”. Można wiele rzeczy tłumaczyć, można zwalić całkowitą winę na rodziców i nauczycieli, ale należy pamiętać, że to nie były czterolatki, które bezmyślnie powtarzają słowa usłyszane w kłótni rodziców czy zachowania kolegów z podwórka. To młodzi ludzie, którzy mają już coś w głowach i zazwyczaj używają czegoś, co nazywa się rozum.

Okrucieństwa nie wolno tłumaczyć.

#29 Piątek z Martą: ludzie, kocham WAKACJE!

$
0
0

Czy ja już mówiłam, że wakacje są SUPER?

To się wreszcie stało – mam wolne! To znaczy, wiadomo, nie do końca, dalej pracuję, ale mam wolne od uczelni, dziwnych zaliczeń i stresów związanych z głupią papierologią. Czuję się strasznie szczęśliwa, codziennie budzę się z wielkim uśmiechem na twarzy i chce mi się robić milion rzeczy na raz!

Byłam odwiedzić moich rodziców i oczywiście jak zwykle nie szczędziliśmy sobie z Maćkiem czułości <3  Ten kot jest zwierzęciem, z którym mam jakąś niesamowitą więź, wychowywaliśmy się razem (trafił do mnie jako pięciomiesięczny kociak, ja byłam w II klasie podstawówki) i to niesamowite, jak bardzo się cieszy na mój widok! Biegnie w moją stronę, miauczy i wskakuje mi na ręce (co jest dość dużym wyzwaniem, bo waży 7 kilogramów). Śpimy razem (układa się na mojej głowie) i lubi się ze mną strasznie przytulać. Chętnie wzięłabym go do Wrocławia, ale rodzice nie chcą go oddać (mówią, że się zestresuje, ale jak dla mnie – chcą go mieć dla siebie!)

Byłam też u mojej siostry – jeżdżę tam rowerem przez wiejską drogę i zawsze jak widzę zwierzęta, to się autentycznie podniecam (Boże, to źle brzmi. Chodzi mi o to, że się cieszę!). I tak widziałam małą krowę, która piła mleko od mamy <3

Powiedziałam ‚hejka’ i teraz się gapią. #noweprzyjaciolki #hejka #krowy Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Marta (@martapisze)

I wypieściłam siostrzane małe kotki (mają jakieś 1,5 miesiąca):

BOŻE, TAK BARDZO SIĘ ZAKOCHAŁAM <3 #Martakociara

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Marta (@martapisze)

A pod koniec maja byłam w Tyliczu, więc dawno i nieprawda, ale wcześniej nie było okazji… a podoba mi się to zdjęcie :)

<3

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Marta (@martapisze)

Na moim kanale na yt próbuję codziennie w lipcu wrzucać chociaż jeden filmik. To moje małe wakacyjne wyzwanie i na razie muszę powiedzieć, że strasznie mi się podoba! (Więcej o moich planach na wakacje tu: klik)

A wcześniej nagrałam jeszcze film ,w którym mówię o tym, że jestem grającą dziewczyną (i jak mnie wkurzają oświadczający mi się mężczyźni):

No i oczywiście jeden z pierwszych filmów po przerwie – jak zmienić swoje życie? Który cieszył się sporą popularnością, co mnie bardzo uszczęśliwiło. Jeśli Wam też się podoba, śmiało udostępniajcie, spróbuję robić ich więcej:

CIEKAWE LINKI

Zrób sobie urlop, czyli przepisy Nadine na udane wakacje -KLIK

Musicie to zobaczyć. „Wyglądasz obrzydliwie”:

Jak zwykle śliczna tapeta OneLittleSmile. Tym razem na lipiec: KLIK

Pozytywne życie – zrób to sam! – KLIK

Metoda na styl – przejęcie stylu - KLIK

20 prostych rzeczy, które powinieneś zrobić teraz, by twoje życie było lepsze za 5 lat [ENG] – KLIK

Wiecie co, mam wrażenie, że na blogach jest jakaś susza… wydaje mi się?

NA MOIM BLOGU:

Jak to jest być potworem?

Dlaczego nie masz motywacji? Zagadka rozwiązana!

Jak dobrze wykorzystać wakacje? Moje plany na lato

10 nieznanych faktów o mnie… w memach

„Tak jakoś wyszło”, czyli jak to jest nie wierzyć w siebie

Jak zmienić swoje życie? Konkretna motywacja

Jak nie zmarnować wakacji?

Jeżeli chcesz, żeby Twój blog się tutaj znalazł – wyślij mi maila na kontakt@martapisze.pl z adresem bloga, w tytule wpisz #PiątekzMartą. Opisz jednym zdaniem swój blog i napisz, dlaczego jest warty polecenia. Wiem, jak ciężko zdobyć pierwszych czytelników, więc bardzo chętnie polecę Wasze blogi.

Viewing all 191 articles
Browse latest View live